Nastał styczeń, więc uczniowie
powracali do Hogwartu po przerwie świątecznej. Na korytarzach zrobiły się tłumy
i w całym zamku powstawały wrzawy. Filchowi aż temperatura podskoczyła z powodu błota, jakie nanosili młodzi
czarodzieje, zdążył już kilku za to ukarać. Wypoczęci i niektórzy bardzo chętni
do nauki uczniowie spotykali się ze swoimi przyjaciółmi, których nie widzieli
przez jakiś czas.
- Rose jesteś już! – Ucieszyła
się Emma na widok rudowłosej przyjaciółki wchodzącej do dormitorium.
- Jestem i mam ci oraz Marcelowi
coś do powiedzenia.
- Co takiego? – zdziwiła się
poważnym tonem Krukonka.
- To coś związanego ze
Scorpiusem, a raczej z jego rodziną i… no raczej to nie będzie zbyt hm…
przyjemne. No i… zresztą sama usłyszysz.
- Ale o co chodzi? Zmartwiłaś
mnie trochę, czy to coś złego?
- No w pewnym sensie to tak.
Chodź znajdziemy Marcela i wam opowiem.
Dziewczyny zaczęły szukać
swojego przyjaciela, lecz nie miały najmniejszego pojęcia, gdzie on może być.
Wyjrzały przez okno na korytarzu, aby przyjrzeć się błoniom, ale nie było go
tam. Podobnie w bibliotece, Wielkiej Sali i pomieszczeniach lekcyjnych.
Wiedziały, że nie dostaną się do Wieży Gryffindoru, ponieważ nie znają hasła.
- Może po prostu zaczekamy przed
obrazem Grubej Damy? – zaproponowała szatynka. – Marcel w końcu wyjdzie, lub
będzie chciał wejść, a jak nie to poprosimy kogoś, żeby go zawołał, a raczej ty
poprosisz. – Wyszczerzyła do niej zęby.
- No dobra, to chodź – zgodziła
się Rose, wiedząc o słabości przyjaciółki.
Czekały, czekały i czekały, ale
nie było widać najmniejszego śladu Gryfona. Co gorsza nie było widać żadnego
ucznia domu lwa.
- I co teraz robimy? – spytała
zrezygnowana Emma.
- Czekamy, musimy cze…
Dziewczyna urwała w pół słowa,
ponieważ w tej chwili rozsunął się obraz Grubej Damy, a z niego wyłoniły się
trzy postacie.
- Jak dobrze, że was widzę –
powiedziała uradowana rudowłosa do swoich kuzynów. – Nie wiecie może, czy
Marcel jest gdzieś tam w środku?
- Jest, niedawno z nim
rozmawialiśmy – odpowiedział Louis.
- Spodobał mu się prezent od
nas. – Wyszczerzył zęby James.
- A moglibyście go zawołać? –
spytała Krukonka.
- Nie wiem, czy znajdziemy go w
tym tłumie – rzekł Fred.
- Jakiem tłumie? – Rose nie
kryła swojego zdziwienia.
- W środku jest impreza i
zebrało się naprawdę dużo ludzi – zaczął Potter z dumną minął, po czym jego
kuzynka od razu poznała, że był to ich pomysł. – Jeżeli chcecie, możemy was
wpuścić, a wy się rozejrzycie. Jest tam pełno Puchonów i trochę Krukonów, więc
nie będziecie zbytnio rzucać się w oczy.
Rudowłosa spojrzała pytająco na
swoją przyjaciółkę, która do tej pory nie odezwała się ani słowem. Dziewczyna
kiwnęła nieśmiało głową, więc Weasley ponownie odwróciła się do swoich kuzynów.
- Dobra, wpuście nas.
- Mimbulus mimbletonia – powiedział James, a obraz się odsunął. –
Wchodźcie, my musimy coś załatwić, więc później przyjdziemy.
Krukonki wślizgnęły się przez dziurę za obrazem, którą po chwili
zakryło dzieło. Chłopcy mieli rację, bo w środku było mnóstwo osób, nie dało
się praktycznie przejść, a muzyka grała dość głośno. Dziewczyny na początku nie
miały pojęcia gdzie iść, skąd zacząć poszukiwania, ale w końcu ruszyły się z
miejsca. Jednak przez długi czas nigdzie nie widziały owego Gryffona, czasami
myliły go z kimś innym. Po długim czasie ujrzały go przy stoliku z jedzeniem w
towarzystwie pewnego blondyna.
- Marcel! - krzyknęła rudowłosa, lecz ten jej nie usłyszał.
- Chodź. – Pociągnęła ją za rękaw Emma i zaczęła przepychać się
przez tłum. – Marcel! – krzyknęła gdy była już dostatecznie blisko.
Chłopak się odwrócił w kierunku, z którego dobieg krzyk.
- Emma, Rose, Co wy tu robicie? – zapytał zaskoczony, lecz
szczęśliwy.
- Przyszłyśmy po Ciebie, bo Rose ma nam coś ważnego do powiedzenia.
– Mała szatynka starała się przekrzyczeć panujący dookoła hałas.
- Co takiego?
- Może nie tutaj? – spytała zmieszana Rose. – Chodźcie do
biblioteki, tam będzie cicho i raczej nikt nas nie usłyszy. Tylko… wolałabym,
żebyśmy poszli sami. – Spojrzała niepewnie na stojącego obok blondwłosego
Gryffona.
- Ehm… to jest Ian, a to Emma i Rose.
Przedstawił sobie całą trójkę, a oni się przywitali.
- To ja pójdę do chłopaków, nie będę wam robił kłopotu. – Uśmiechnął
się i odszedł.
Pierwszoroczni opuścili Pokój Wspólny Gryfonów i ruszyli w kierunku
biblioteki. Po drodze nie mijali zbyt wielu osób, lecz gdy Emma lub Marcel
chcieli dowiedzieć się czegokolwiek od Rose, ona powtarzała im, że powie
wszystko na miejscu, bo nie chce aby ktoś inny usłyszał. Tak jak podejrzewali,
w królestwie Pani Pince nie było wielu osób, głównie siódmoklasiści. Wybrali
najodleglejszy stolik i usiedli przy nim.
- Pamiętacie co Hagrid mówił o Malfoyach i jak zareagował na
Scorpius’a, gdy do niego z nim przyszliśmy?
- Tak, ale o co w tym wszystkim chodzi? – dopytywał się Marcel, nie
rozumiejąc do czego dąży jego przyjaciółka.
- Otóż o to, że rozmawiałam z rodzicami o ich rodzinie. Początkowo
mama nie chciała nic powiedzieć, bo twierdzi
że to nie wypada, ale tak ją męczyłam, że się ugięła. W sumie opowiadała
mi głównie o dziadku Scorpiusa, Lucjuszu. Wiem już czemu się nie znali.
- Bo jego dziadek był w Azkabanie – wtrąciła Emma. – Scorpius mi o
tym powiedział, ale sam nie wiedział dlaczego.
- Nie wspominałaś o tym, ale już się dowiedziałam dlaczego tam się
znalazł. Otóż gdy Voldemort żył na ziemi rodzina Malfoy’ów opowiedziała się po
jego stronie. Uważali, że liczy się tylko czysta krew, a czarodziejów półkrwi i
mugolaków trzeba wytępić.
- Czegoś nie rozumiem jak tak to… - zaczął się zastanawiać Marcel. –
Dlaczego Scorpius się z nami przyjaźni? Przecież nikt z nas nie jest czystej
krwi.
- Zaraz o tym powiem. Gdy miało dojść do ostatecznego starcia,
babcia Scorpiusa, Narcyza w pewnym sensie uratowała życie mojemu wujkowi
Harry’emu, za życie Dracona, jej syna. Wtedy właśnie babcia Scorpiusa chciała
ratować całą rodzinę i odwróciła się od Voldemorta i nie uczestniczyli w walce.
Lucjusza Malfoya skazano na dwadzieścia lat pobytu w Azkabanie, a Draco i
Narcyza Malfoy podobno bardzo się zmienili i już krew nie jest im
najważniejsza. Myślę, że Scorpius został inaczej wychowany przez ojca, temu się
z nami przyjaźni. Moja mama mówiła, żebyśmy nie słuchali plotek na temat jego
rodziny, skoro jest on dla nas bliskim przyjacielem.
- A więc to chyba dobrze? – spytał niepewnie Marcel. – Nie rozumiem
dlaczego musiałaś nam to powiedzieć tutaj.
- Bo to nie jest koniec. Tę część opowiedziała mi mama, tato jednak
nie był taki wyrozumiały. Opowiadał same złe rzeczy o jego rodzinie. Wiecie co
to komnata tajemnic?
- Coś o tym czytałam – odpowiedziała Krukonka, przypominając sobie,
czego dokładnie dowiedziała się o tym miejscu.
- Ja nie… - zmartwił się Gryfon.
- To nadrobisz to kiedy indziej. Sęk w tym, że był tam uwięziony
potwór, który został uwolniony jakby przez dziadka Scorpiusa, a przez to wielu
mugolaków ucierpiało. Jego ojciec Draco podobno był straszny, nie szanował
innych, uważał się za najlepszego, a moją mamę wyzwał kiedyś od szlam.
- Co?! – oburzyła się brązowowłosa.
- Ym… a co to jest ta szlama? – Marcel czuł się trochę niedoinformowany.
-To bardzo obraźliwe określenie na osoby takie jak my, czyli
urodzone w mugolskiej rodzinie – wyjaśniła mu Emma.
Rose opowiedziała przyjaciołom jeszcze parę nieprzyjemnych historii
związanych z rodziną Malfoya, które usłyszała od swojego taty. Nie kryli oni
ogromnego szoku, jakiego doznali, nigdy nie podejrzewali, że Scorpius może mieć
tak nieobliczalną rodzinę, przecież sam jest taki spokojny. Postanowili, że na
razie nic nie powiedzą Ślizgonowi, choć Emmie się to nie podobało, bowiem nie
chciała nic przed nim ukrywać, ani go okłamywać. Uznali, że lepiej będzie, gdy
najpierw dowiedzą się, jak Scor spędził święta z dziadkiem.
***
Nastał pierwszy dzień po przerwie i wielu uczniów przez święta
przyzwyczajonych do późnego wstawania, siedziało z na wpół zamkniętymi oczami
przy śniadaniu i na pierwszych lekcjach. Nauczyciele byli wyjątkowo wyrozumiali
i nie zadawali prac domowych, no może za wyjątkiem McLaggena.
Dwie pierwszoroczne Krukonki siedziały na obiedzie i zawzięcie o
czymś dyskutowały, głównie były to tematy lekcyjne. Gdy już skończyły jeść to
wstały od stołu.
- Wiesz co Em, muszę się przejść na chwilę do Profesora Longbottoma,
zaczekaj na mnie w pokoju.
- Jasne.
Rudowłosa skierowała się w stronę stołu nauczycielskiego, a jej
przyjaciółka poszła w kierunku drzwi.
Brązowowłosa szła w lekkim zamyśleniu i dopiero przy stole Gryfonów
zorientowała się, że przed nią idzie jej blond włosy przyjaciel.
- Scor! Scor zaczekaj! – krzyknęła i podbiegła do Ślizgona, który
zatrzymał się z ogromną niechęcią. – Hej, Scor mam do Ciebie pytanie.
- Co tam? – zapytał trochę z niechęcią.
- Czy ty nas unikasz? Jakoś od przyjazdu jeszcze ze sobą nie
rozmawialiśmy, mimo iż mieliśmy razem lekcje. No i w święta przestałeś
odpisywać na moje listy. Coś się stało?
- Nie. Muszę iść.
Odwrócił się i chciał wyjść z sali, jednak Krukonka złapała go za
rękę i mu to uniemożliwiła.
- Powiedz co się stało. Coś z dziadkiem?
- Nic mi nie jest! – warkną rozgniewany, a Emma puściła jego dłoń.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, wiesz że możesz mi zaufać. Sam non
stop powtarzałeś mi te słowa.
- Najwidoczniej się myliłem. I już nie nazywaj mnie tak!
Nawet nie zauważyli, że ich wymianie zdań przygląda się spora grupka
Gryfonów i trochę Krukonów.
- Co się z tobą stało? Nie poznaję Cię… zrobiłeś się jakiś
agresywny. – Dziewczyna mówiła z lekkim niedowierzaniem w to jak zachowuje się
Ślizgon.
- Może po prostu mnie nie znałaś.
- Myślę, że znałam Cię bardzo dobrze, ale coś mi się wydaję, że to
twój dziadek zniszczył Cię i wszystko na co pracował twój ojciec, abyś miał
lepsze życie od niego…
- A co ty możesz wiedzieć o mojej rodzinie ty szlamo!
Słowa te bardzo zabolały dziewczynę, obawiała się że ktoś ich kiedyś
użyje, a ona nie będzie wiedziała co robić… i właśnie tak było. Nie
przygotowała się na to, tym bardziej że usłyszy je z ust przyjaciela, a
przynajmniej kogoś kogo uważała za przyjaciela.
Po chwili doskoczyło do nich kilka osób z domu lwa, Emma ledwo
kojarzyła ich twarze.
-Jak śmiesz używać takich słów! – krzyczała oburzona Roxann, która
od razu podeszła do brunetki i położyła jej dłoń na ramieniu.
- Powinieneś za to zgnić w Azkabanie, ludzie tacy jak ty już dawno
się tam znaleźli! – dodała również rozzłoszczona Charlotte.
Fred natomiast od razu rzucił się w jego stronę.
- Już ja ci pokażę! Odechce ci się kogoś wyzywać! – mówił
podciągając rękawy do góry.
Zdążył jednak tylko szarpnąć jego szatę, bo Louis i James zaczęli go
odciągać, mówiąc że jeszcze jakiś nauczyciel zobaczy i wtedy sam będzie miał
szlaban. Scorpius szubko opuścił salę, a oni zaczęli wypytywać Emme, czy
wszystko z nią w porządku.