Przerwa świąteczna to jeden z
ulubionych okresów wszystkich uczniów. W tym czasie nie mają żadnych zmartwień
i stresów związanych ze szkołą. Czas wolny zawsze trwa około trzech tygodni, a
jakieś dwa dni przed świętami wszyscy już się zbierają do swoich domów. Również
rodzina państwa Weasley, często zbiera się, aby pomóc w przygotowaniach.
- Moja Kochana Ginny! –
krzyczała od progu Molly.
Starsza, pulchna kobieta zaczęła
biec w kierunku przybyłych gości.
- Witaj mamo. – Uśmiechnęła się
rudowłosa.
Matka z córką ucałowały się na
powitanie.
- Harry, kochanie jak miło Cię
widzieć. – Zięć również otrzymał buziaka w policzek. – Są i moje ukochane
wnuki. No chodźcie do babci. – Wystawiła ręce, a cała trójka wtuliła się w nią.
- Fajnie Cię widzieć babciu –
pisnęła mała dziewczynka.
- Cię też Kochanie. Albusie
musisz mi opowiedzieć, jak ci minął pierwszy miesiąc w Hogwarcie.
- Al pewnie nie będzie zbyt
rozmowny – wychylił się James. – W końcu stał się rodowitym Ślizgonem.
- James przestań dokuczać bratu
– skarciła go matka. – Ktoś już przyjechał mamo?
- George i Charlie już są, Percy
powinien zaraz przyjechać, a Ron powiedział, że będą wieczorem.
- To jak Freddie już jest, to ja
lecę – krzyknął James i pobiegł do domu.
- A Bill i Fleur? – zapytała
Ginny.
- Przyjadą dopiero w wigilię,
Bill nie dostał wolnego.
Państwo Weasley od pół roku
mieszkają w ogromnym domu, który nazywają Jaskinią, ponieważ przypomina wielki
głaz. Jest dość okrągły, o granatowej barwie. Przez wiele lat był budowany
przez ich dzieci, w tajemnicy przed nimi samymi, aby nie musieli już się
gnieździć w walącej się Norze, która niespecjalnie nadawała się do mieszkania.
Nowy dom posiadał około dwunastu sypialni, aby dzieci i wnuki miały gdzie spać,
przyjeżdżając na wakacje, cztery łazienki i kuchnia połączona z ogromną
jadalnią. Za domem rozciągał się barwy ogródek Molly, a przy nim stał garaż, w
którym Artur przerabiał mugolskie przedmioty. Do tego stawik i mała altanka,
aby umilić wieczoru rodzicom.
***
-Nie jestem pewna, czy to była
dobra decyzja – mówiła zdenerwowana Astoria.
Wraz z rodziną stali przed bramą
Malfoy Manor. Do tej pory święta spędzali w swojej willi w Hiszpanii, a
Narcyza, matka Dracona przyjeżdżała do nich w tym okresie. Jednak tym razem to
oni otrzymali zaproszenie od dziadków Scorpiusa.
- Spokojnie Kochanie, gdy tylko
coś będzie nie tak, zabierzemy matkę i wrócimy do domu. – Draco starał się
uspokoić żonę, jednak sam był kłębkiem nerwów. Do tej pory był niespokojny z
powodu spotkania z ojcem, byłym więźniem Azkabanu. Ale teraz, gdy stał przed
ogromną posesją powracały do niego najgorsze wspomnienia, które wypierał z
pamięci przez wiele lat. Nie był w tym miejscu, odkąd Voldemort został
pokonany, bo to właśnie tutaj były krzywdzone osoby, które najbardziej kochał.
Za każdym razem, gdy rodzice
rozmawiali o Lucjuszu Malfoy’u, Scorpius wsłuchiwał się w to tępo. Czuł się,
jakby wcale nie był arystokratą Malfoy’em, nie miał pojęcia o kim mówią, mimo
że to jego dziadek. Co gorsza czuł się jakby wcale nie znał swoich rodziców,
jakby to były obce osoby. Mimo iż wiele razy starał się wyciągnąć z nich,
dlaczego ukrywali przed nim istnienie byłego więźnia i dlaczego znalazł się w
Azkabanie, oni jak najszybciej zmieniali temat.
- Chodźmy – powiedział Draco,
gdy brama się rozsunęła.
Cała trójka szła przez podwórko
w lekkim napięciu. Scorpius rozglądał się dookoła, zastanawiając się, dlaczego
rodzice nigdy nie zabrali go w to tajemnicze miejsce.
Po dłuższej chwili dotarli pod
ogromne wrota, które otworzył im domowy skrzat. Zmorek* ukłonił się i wpuścił
ich do środka.
- Babcia! – Mały blondyn od razu
rzucił się w ramiona Narcyzy, stojącej niedaleko drzwi.
- Mój kochany Scorpius –
ucieszyła się starsza kobieta. – Już tyle czasu się nie widzieliśmy przez twój
wyjazd do Hogwartu. – Narcyza do tej pory odwiedzała swoją rodzinę w Hiszpani
przynajmniej raz w miesiącu. – Musisz mi opowiedzieć jak ci się tam podoba.
- Ale najpierw może przywitasz
się z dziadkiem?
Do wszystkich dobiegł niski głos
z ciemnego kąta korytarza i po chwili wyłonił się z niego Lucjusz Malfoy.
Mężczyzna ten jest dość wysoki, o długich, siwych włosach. Stalowo szare oczy
wpatrywały się w małego chłopaka, a ręce rozłożył w oczekiwaniu na uścisk.
Scorpius niepewnie spojrzał w stronę rodziców, a następnie ruszył w kierunku
starszego mężczyzny. Nie wiedząc do końca co ma zrobić, ostrożnie wtulił się w
jego ramiona.
- Jaki jesteś już duży – powiedział
Lucjusz, gdy chłopak lekko się od niego odsunął. – Aż dziwne, że nigdy nie
dostałem twojego zdjęcia, ani nie zostałem poinformowany o twoich narodzinach
od swojego syna. – Zwracał się do Scorpiusa, lecz każdy wyczuł, iż są to
pretensje do jego rodziców.
- Chodź tu Scorpius, zdejmiesz
kurtkę i buty – zawołała go matka. Przez cały czas obawiała się tego, że zbyt
długa obecność Lucjusza w jego życiu, może je bardzo zmienić.
- A później oprowadzę Cię po
domu. – Uśmiechnął się starzec.
***
Wielka Sala została pięknie
przystrojona. Choinki przyniesione przez Hagrida poustawiano dookoła Sali i
ubrano w przepiękne barwy domów. Stroiki ze świecami stały na pięciu stołach, a
nad głowami latały przystrojone w świąteczne kokardy. Całą tą dekoracją zajęła
się Profesor Inez Green, przy pomocy kilku uczniów.
- Bardzo się cieszę, że możemy
razem spędzać te święta. Mimo, że jest nas niewielu, to nie przeszkodzi nam w
tym magicznym czasie. Chciałam wam życzyć, aby te święta były cudowne, a cały
rok obfity w waszą naukę. Zacznijmy więc Ucztę Świąteczną! – Dyrektorka
klasnęła w dłonie, a stoły pokryły się przeróżnymi pysznościami. – Smacznego.
Wszyscy zabrali się za
pałaszowanie smakołyków i popijali je sokiem dyniowym. Przy stole Gryfonów
siedziało piętnaście osób, Ślizgonów jest dwunastu, Krukonów i Puchonów
natomiast po ośmiu. Nauczyciele byli wszyscy i najwidoczniej bardzo dobrze się
bawili.
- A tak w ogóle – zaczął Marcel,
gdy połkną kawałek ciastka z kapustą i grzybami – to czemu zostałeś w Hogwarcie
na święta?
Moi rodzice pojechali do Chin,
aby odwiedzić dziadków ze strony mamy, a ja jakoś niespecjalnie lubię tam
jeździć. I w sumie lubię zdobywać nowe doświadczenia – odparł Ian. – A ty
dlaczego nie wróciłeś do domu?
- No wiesz, jakby ci to
powiedzieć… ja tak jakby nie mam domu.
- Jak to? – zdziwił się blondyn.
- Odkąd skończyłem cztery lata
mieszkam w domu dziecka, a tam raczej nie jest zbyt przyjemnie.
- Oj, przepraszam – zmieszał się
Ian. – Nie wiedziałem…
- Nic nie szkodzi.
Przyzwyczaiłem się. – Uśmiechnął się. – Zresztą, teraz czuję jakby to był mój
dom.
Lekkie słońce zaczęło muskać
twarz małego Gryfona. Całą noc tak smacznie mu się spało, iż nie chciał tego
przerywać, więc tylko obrócił się na drugi bok. Starał się znów pogrążyć w
objęciach Morfeusza, lecz nie było mu to pisane. Po chwili usłyszał głośny
trzask drzwi i donośny krzyk.
- Wstawaj! Już pierwszy dzień
świąt! Chodź zobaczyć prezenty! – Ian potrząsnął Marcelem.
- I tak pewnie nic nie dostanę,
daj mi trochę pospać.
- Nie. – Ściągnął kołdrę ze
swojego kolegi. – Idziesz ze mną!
- No dobra… - Niechętnie zwlókł
się z łóżka i razem poszli do Pokoju Wspólnego, gdzie stała ogromna choinka, a
pod nią masa prezentów.
Marcel oparł się o ścianę i z
lekko przymkniętymi oczami przyglądał się jak Ian bierze do ręki pierwsze
prezenty.
- Ten jest dla Ciebie –
powiedział, podając mu paczkę.
- Dla mnie? Na pewno? – zdziwił
się. Wziął do ręki i dokładnie obejrzał w poszukiwaniu jakiejś kartki od kogo
może to być, ale nic nie było więc otworzył prezent.
Nagle coś wybuchło, a Marcel
został pokryty jakąś zieloną mazią. Gdy otarł oczy zobaczył małą karteczką.
„James, Fred i Louis życzą ci wesołych świąt
brachu i mamy nadzieję, że nasz prezent ci posmakuje. Do zobaczenia za dwa
tygodnie.”
Marcel ostrożnie polizał zieloną
maź na brodzie i poczuł przyjemny smak kiwi. Mimowolnie się uśmiechną i
pomyślał, że to chyba jego najlepsze święta. Po chwili otwierał już kolejne
prezenty od swoich przyjaciół.
***
- Hej Em. Usłyszałam, że
Dorota** gotuje, więc weszłam sobie tylnymi drzwiami. Co robisz? – zapytała
dziewczyna o blond włosach.
- Czytam książkę, którą dostałam
na święta.
- Nie ma twoich rodziców, co? –
spytała, widząc że przyjaciółka jest zmartwiona.
- Mamy jeszcze nie widziałam,
znowu jest na misji, a tato był chwilę na kolacji wigilijnej, ale musiał jechać
do pracy, bo coś w kancelarii się nie zgadzało. – Mówiła bardzo obojętnym
tonem.
- Przykro mi… - rzekła smutno
Rachel.
- Nie ma powodu, w końcu rodzice
zrekompensują mi swoją nieobecność prezentami…
- Em, wiesz że nie musisz przede
mną udawać. Powiedz co naprawdę czujesz. – położyła dłoń na ręce swojej
przyjaciółki.
- Nic nie czuję, w tym sęk…
Przecież to normalne święta w moim życiu, jak co roku. – Spoglądała tępo w
ścianę naprzeciwko siebie i po chwili dodała. – Ale ja się naprawdę łudziłam,
że tym razem będzie inaczej. – W jej prawym oku pojawiła się mała łza. –
Myślałam, że skoro przez prawie pół roku mnie nie widzieli, nawet gdy sami byli
w domu, to spędzimy razem choć te kilka najważniejszych dni. I co zastałam gdy
przyjechałam? – Pierwsze krople pociekły jej po policzku. – Kartkę od mamy, a
tato zwinął się po godzinie…
Rachel w ciszy wysłuchiwała
wszystkiego, a następnie przytuliła przyjaciółkę.
- Wiesz co, nie możesz być teraz
sama. Chodź do mnie na obiad. Mama się ucieszy, tylko będziesz musiała wymyślić
dobrą historię o szkole z internatem. I możesz wziąć Dorotę! - Ucieszyła się ze
swojego pomysłu.
- Dzięki, to chyba dobre
rozwiązanie. Weźmiemy trochę jedzenia, bo Dorota się napracowała.
- No pewnie! Uwielbiam jej
zrazy.
Dziewczynom się nieco poprawiły
humory i razem ruszyły do domu obok. Bardzo miło spędziły razem popołudnie,
zjadły obiad i wymieniły się prezentami. Emma opowiedziała państwu Stewart o
Polskiej szkole z internatem, parę historyjek sprzedała jej Dorota. Później
cała piątka grała w gry planszowe, a w końcu Emma została na noc u swojej
przyjaciółki.
***
- Babciu musiałaś się nieźle
napracować – powiedział Louis, otwierając prezent.
- Uszyć tyle swetrów, chyba
jakieś skrzaty ci pomagały – rzekł Fred, wciskając swój sweter przez głowę.
- Nonsens Freedie! – oburzyła
się pulchna kobieta. – Te ręce same wyszyły dwadzieścia pięć swetrów, nie
miałam żadnej pomocy.
- To chyba babcia przez cały rok
nie robiła nic innego – zadrwił James i większość rodziny się roześmiała.
Jednak Molly zrobiła obrażoną minę.
- No już chłopcy, nie żartujcie
sobie z babci – skarcił ich łagodnie Artur. – Może pójdziecie gdzieś się teraz
pobawić, czy coś. Starsi chcieliby się teraz czegoś napić. Kupiłem niedawno
jakieś przepyszne, mugolskie wino.
- To my z chęcią z wami
zostaniemy. – Wyszczerzył zęby Louis.
- No, no jesteście jeszcze
trochę za mali – powiedziała surowo Ginny w stronę trzech chłopaków. – Jeżeli
Bill i Fleur się zgodzą, to jedynie Victoire z Tedem będą mogli z nami się
napić.
- Cztery lata w tą, czy w tą… -
zaczął James, lecz gdy dostrzegł karcący wzrok matki dodał. – No dobra już
idziemy.
- Chodźcie pogramy w
Eksplodującego Durnia – powiedział Fred, wychodząc.
- Nie używajcie magii! –
zwróciła im uwagę Hermiona. – Dobrze wiecie, że nie możecie tego robić poza
Hogwartem.
- Co robisz? – zapytał rudzielec
skacząc przy ramieniu siostry.
- Odczep się Hugo. – Odepchnęła
jego głowę ręką. – Piszę listy do przyjaciół i nie chcę, żebyś mi coś tu
zmajstrował. Idź się pobaw z Lily i Lucy.
- No właśnie bawię się z nimi,
tylko gdzieś się przede mną schowały…
- A w co się bawicie?
- W chowanego.
- To nie wiem czy jesteś tego
świadomy, ale ta gra polega na tym, że masz je znaleźć – powiedziała zażenowana
inteligencją brata.
- Może ty mi pomożesz je
znaleźć. – Wyszczerzył zęby.
- Jestem zajęta. Może ktoś inny
Cię wesprze.
- Albus i Molly czytają te swoje
głupie księgi, chłopacy są zajęci, Vic jest z rodzicami, a Dominique… sama
wiesz. Nie prosiłbym Cię przecież, gdybym nie miał wyjścia.
- Została jeszcze Roxanne…
- Masz rację! Na razie. –
Pobiegł do wyjścia.
Rose z powrotem zabrała się za
pisanie listów.
- Korzystając z okazji, że
jesteśmy sami, we trzech, muszę wam coś powiedzieć – szepnął James.
Byli w niewielkiej sypialni
gościnnej i siedzieli na łóżku i fotelach. Niestety po słowach wypowiedzianych
przez Pottera rozległo się pukanie do drzwi.
- Cześć chłopcy, co tam
kombinujecie? – zapytała Roxanne siadając na łóżku przy swoim bracie.
- Nic. Tak sobie gadamy – odpowiedział
Fred.
- Mała nie masz nic do roboty? –
spytał lekko zniecierpliwiony James. – Może idź posiedź z mamą…
- Siedzi z innymi rodzicami,
nacieszę się nią później, a teraz posiedzę z wami. – Uśmiechnęła się, a Potter
przewrócił oczami.
Kolejny raz ktoś zapukał i w
drzwiach staną Hugo.
- Co to jest, domowe
przedszkole? – Louis zaczął się niecierpliwić, bo był ciekawy co ma im do
powiedzenia kuzyn.
- Roxanne tu jesteś! – krzyknął
uradowany rudzielec. – Chcesz mi pomóc szukać Lily i Lucy?
- Tak, proszę pomóż mu… - rzekł
zażenowany James.
-Dobra, skoro mnie tu nie
chcecie, to mu pomogę. – Zeskoczyła z łóżka i razem z Hugonem wyszli z
sypialni, zamykając za sobą drzwi.
- W końcu sobie poszli… -
odetchnął James, ale zobaczył niezadowolone spojrzenie Freda. – No co, to twoja
siostra, nie moja. Przejdźmy do rzeczy. – znowu zaczął szeptać, a chłopacy
wsłuchali się uważnie w jego słowa. – Kilka dni temu strasznie się nudziłem
i nie miałem pojęcia co bym mógł
porobić, więc wpadłem na genialny pomysł. Zakradłem się do sypialni Albusa i
schowałem się w szafie, myślałem że go nastraszę, lub zwinę jakąś książkę co
teraz czyta. Ale on jak wszedł to nie zaczął czytać książki… - Zrobił krótka
pauzę, aby przyjrzeć się minom towarzyszy. – Wyjął spod poduszki różdżkę i jakiś
stary pergamin, a po chwili szepnął „Uroczyście
przysięgam, że knuję coś niedobrego” nie widziałem co on tam robi, bo szafa
jest za daleko, więc pomyślałem, że poczekam aż gdzieś pójdzie i sam to
sprawdzę.
Chłopacy cały czas wsłuchiwali
się w jego słowa z zainteresowaniem.
- Nie ukrywam, że trwało to
strasznie długo, chyba kilka godzin. Wyszedł dopiero późnym wieczorem, aby się
wykąpać, ale najpierw powiedział „Koniec
psot”. Szybko dopadłem ten pergamin i zrobiłem to co on. Po wypowiedzeniu
zaklęcia zaczęły na nim się pojawiać jakieś linie, kółka i takie różne rzeczy.
- No ale co to było? – wtrącił
zniecierpliwiony Louis.
- Pokazał się napis, że jakiś
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz witają, bla bla bla… Ja to otworzyłem i
wiecie co tam było?
- No co? – ponaglił go Fred.
- Mapa Hogwartu… cała. Z różnymi
przejściami i hasłami do nich, wszystko na niej było, nawet kto i gdzie jest w
Hogwarcie.
- Co ty gadasz. – Louis otworzył
szeroko usta i oczy ze zdziwienia. – Ale jakim cudem?
- Może to ten Lunatyk, Łapa, Rogacz
i ten na G ją stworzyli, tylko kto to był… - zastanawiał się ciemnowłosy
Weasley.
- I jak ta mapa znalazła się u
twojego brata? – rozmyślał rudzielec.
- Myślę, że tato mu ją dał. Ja
dostałem pelerynę, a on to, ciekawe co dostanie Lily… I wiecie co? Musimy mu
zabrać tą mapę, w końcu nam się bardziej przyda. – Uśmiechnął się chytrze do
kuzynów, układając już w głowie plan na przechwycenie pergaminu.
***
Scorpius już kilka dni spędził
ze swoim dziadkiem i teraz znał go już trochę lepiej, a przynajmniej tak mu się
wydawało.
- Lucjusz chyba się zmienił –
zauważyła Astoria.
Kobieta wraz z Draconem i
Narcyzą siedzieli w kuchni i pili kawę. Tymczasem Scorpius wraz z dziadkiem
oglądali album rodzinny przy kominku w salonie.
- Najwidoczniej pobyt w
Azkabanie dużo mu pomógł – mówiła spokojnie Narcyza. – Już od dawna tak dobrze
się nie dogadywaliśmy.
- Oby to nie były tylko pozory –
szepnął podejrzliwie Draco.
- A na tym zdjęciu jest twój
ojciec w swój pierwszy dzień wyjazdu do Hogwartu.
- Ta dziewczyna z tyłu jest
podobna do Rose. – Scorpius wskazał palcem na szatynkę.
- To Hermiona Granger,
mugolaczka. A ty znasz jakichś czarodziejów, urodzonych w rodzinie jugoli? –
Wyczekująco spojrzał na wnuka.
- Tak, moi przyjaciele Emma i
Marcel z takich pochodzą.
- Przyjaciele… hm… A czy są oni
w Slytherinie?
- Nie.
- No właśnie, bo tacy
czarodzieje są od nas gorsi.
- Co masz na myśli dziadku? –
spytał, nie do końca rozumiejąc jego słów.
- To, że w naszych żyłach płynie
czysta, błękitna krew, a w ich brudna, szlamowata. Takie osoby nie zasługują na
przebywanie w magicznym świecie. Gdyby Salazar Slytherin przejął władzę nad
Hogwartem, nie byłoby w nim miejsca dla
szlam.
- Nadal jednak do końca nie
rozumiem o co ci chodzi, co jest w nich gorszego? Przecież mają zdolności magiczne
tak jak my.
- Ale nie są godne ich
posiadania. Są to potomkowie mugoli, a sam dobrze powinieneś wiedzieć, że
mugole są niczym. Za to my od pokoleń szczycimy się magią, oni są po prostu
szczęściarzami, którym trafił się los na loterii.
Scorpius wsłuchiwał się w słowa
dziadka, a on starał się, aby jak najbardziej do niego dotarły.
- Na przykład taka Hermiona
Granger, myślała że jest lepsza od twojego ojca, raz nawet od niej dostał, ale
tak naprawdę jest zwykłą szlamą.
- To tato i mama Rose Weasley
się nie lubili? – zdziwił się
- Weasley’owie… ci zdrajcy krwi.
Oni również nie są godni, aby nosić miano czarodziei. Radzę ci dobrze, abyś nie
zadawał się z nimi.
- Ale dlaczego? – Zmartwił się
chłopak.
- To nie jest odpowiednie
towarzystwo dla Ciebie, jeszcze byś się zbytnio z nimi spoufalił, a wtedy i
nasz ród zostałby splamiony.
Przez prawie dwa tygodniu
Lucjusz Malfoy wpajał Scorpiusowi, że mugolaki, mieszańce i zdrajcy krwi są od
nich gorsi. Robił mu pranie mózgu, lecz starał się, aby nikt więcej z rodziny tego
nie usłyszał, dlatego też najpierw stworzył pozory opiekuńczego dziadka. Lecz
gdy tylko się zorientował, że nikt nie wychował tego młodzieńca, musiał wziąć
sprawy w swoje ręce.
*Zmorek – domowy skrzat Narcyzy Malfoy, prezent od Dracona;
**Dorota – opiekunka Emmy Archibald, pochodzi z Polski;
Jeżeli widzisz ten post, to znaczy, że wciąż jestem na borówkach. Mam nadzieję, że zrobicie mi miłą niespodziankę i zostawicie po sobie wiele komentarzy :*
Świetny rozdział. Na końcu...Niezła schiza... Lucek będzie starał się wychować Scopuriusa...Już się boje co z tego wyniknie. Fajnie jednak, że Malfoy nareszcie poznał swojego dziadka :):D James chce wykraść Albusowi mapę hmm ...Wścibski braciszek :) Czekam z niecierpliwością na next.
OdpowiedzUsuńN.R.T <3
Rozdział podoba mi się baaardzo!
OdpowiedzUsuńStrasznie lubię 'nowe pokolenie' w Twoim wykonaniu.
Naprawdę się nabrałam na zmianę Lucjusza.. a tu taka przykra niespodzianka. Mam nadzieję że Scor nie da się 'urobić' dziadkowi.
Kocham święta u Wesley'ów. Tam zawsze jest ciepło, rodzinnie, magicznie :)
James podglądał brata.. no nie ładnie, nie ładnie :D Ciekawe jak on chce wykraść ta mape Albusowi.. i ciekawe czy dojada to tego kto ją stworzył ;> Jednak starszy Potter dostał pelerynę, więc młodszemu też coś się należy, a w tym przypadku ta mapa xd
Mmm borówki :D Miłego wypadu!
Pozdrawiam ciepło, duuużo weny,
SWK <3
Uwielbiam ten blog, masz naprawdę świetne pomysły na pisanie :)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zdenerwował James, bo nie dość, że cały czas żartuje sobie ze swoich kuzynów i nie tylko, to chce jeszcze ukraść Albusowi mapę ;-; Dostrzegam podobeństwo do bliźniaków Weasley i jego imienników ;d Hahaha xd
Mam takie pytanie: stworzysz jakąś parę wśród bohaterów? Bo jakoś tak lubię czytać opowiadania o tym, że się młodzi zakochują, a w Hogwarcie to już w ogóle cód, miód i orzeszki :P
Pozdrawiam i życzę weny!
Biedny Scor...
OdpowiedzUsuńDziadek robi mu pranie mózgu. To przykre.
Nie mam się do czego przyczepić, więc masz dużego plusa :)
Nie mam weny, na dłuższe komentarze. Wybacz, pod następnym rozdziałem postaram się napisać więcej.
Miłego borówkobrania.
Pozdrawiam.
Leviosa.
(lilyijames-zdobyc-szczescie.blogspot.com)
Hej, nominuję Cię do LBA^^
OdpowiedzUsuńSzczegóły u mnie: http://historieduchadelf.blogspot.com/2015/03/lba.html