niedziela, 13 lipca 2014

Święta



Przerwa świąteczna to jeden z ulubionych okresów wszystkich uczniów. W tym czasie nie mają żadnych zmartwień i stresów związanych ze szkołą. Czas wolny zawsze trwa około trzech tygodni, a jakieś dwa dni przed świętami wszyscy już się zbierają do swoich domów. Również rodzina państwa Weasley, często zbiera się, aby pomóc w przygotowaniach.
- Moja Kochana Ginny! – krzyczała od progu Molly.
Starsza, pulchna kobieta zaczęła biec w kierunku przybyłych gości.
- Witaj mamo. – Uśmiechnęła się rudowłosa.
Matka z córką ucałowały się na powitanie.
- Harry, kochanie jak miło Cię widzieć. – Zięć również otrzymał buziaka w policzek. – Są i moje ukochane wnuki. No chodźcie do babci. – Wystawiła ręce, a cała trójka wtuliła się w nią.
- Fajnie Cię widzieć babciu – pisnęła mała dziewczynka.
- Cię też Kochanie. Albusie musisz mi opowiedzieć, jak ci minął pierwszy miesiąc w Hogwarcie.
- Al pewnie nie będzie zbyt rozmowny – wychylił się James. – W końcu stał się rodowitym Ślizgonem.
- James przestań dokuczać bratu – skarciła go matka. – Ktoś już przyjechał mamo?
- George i Charlie już są, Percy powinien zaraz przyjechać, a Ron powiedział, że będą wieczorem.
- To jak Freddie już jest, to ja lecę – krzyknął James i pobiegł do domu.
- A Bill i Fleur? – zapytała Ginny.
- Przyjadą dopiero w wigilię, Bill nie dostał wolnego.
Państwo Weasley od pół roku mieszkają w ogromnym domu, który nazywają Jaskinią, ponieważ przypomina wielki głaz. Jest dość okrągły, o granatowej barwie. Przez wiele lat był budowany przez ich dzieci, w tajemnicy przed nimi samymi, aby nie musieli już się gnieździć w walącej się Norze, która niespecjalnie nadawała się do mieszkania. Nowy dom posiadał około dwunastu sypialni, aby dzieci i wnuki miały gdzie spać, przyjeżdżając na wakacje, cztery łazienki i kuchnia połączona z ogromną jadalnią. Za domem rozciągał się barwy ogródek Molly, a przy nim stał garaż, w którym Artur przerabiał mugolskie przedmioty. Do tego stawik i mała altanka, aby umilić wieczoru rodzicom.

***

-Nie jestem pewna, czy to była dobra decyzja – mówiła zdenerwowana Astoria.
Wraz z rodziną stali przed bramą Malfoy Manor. Do tej pory święta spędzali w swojej willi w Hiszpanii, a Narcyza, matka Dracona przyjeżdżała do nich w tym okresie. Jednak tym razem to oni otrzymali zaproszenie od dziadków Scorpiusa.
- Spokojnie Kochanie, gdy tylko coś będzie nie tak, zabierzemy matkę i wrócimy do domu. – Draco starał się uspokoić żonę, jednak sam był kłębkiem nerwów. Do tej pory był niespokojny z powodu spotkania z ojcem, byłym więźniem Azkabanu. Ale teraz, gdy stał przed ogromną posesją powracały do niego najgorsze wspomnienia, które wypierał z pamięci przez wiele lat. Nie był w tym miejscu, odkąd Voldemort został pokonany, bo to właśnie tutaj były krzywdzone osoby, które najbardziej kochał.
Za każdym razem, gdy rodzice rozmawiali o Lucjuszu Malfoy’u, Scorpius wsłuchiwał się w to tępo. Czuł się, jakby wcale nie był arystokratą Malfoy’em, nie miał pojęcia o kim mówią, mimo że to jego dziadek. Co gorsza czuł się jakby wcale nie znał swoich rodziców, jakby to były obce osoby. Mimo iż wiele razy starał się wyciągnąć z nich, dlaczego ukrywali przed nim istnienie byłego więźnia i dlaczego znalazł się w Azkabanie, oni jak najszybciej zmieniali temat.
- Chodźmy – powiedział Draco, gdy brama się rozsunęła.
Cała trójka szła przez podwórko w lekkim napięciu. Scorpius rozglądał się dookoła, zastanawiając się, dlaczego rodzice nigdy nie zabrali go w to tajemnicze miejsce.
Po dłuższej chwili dotarli pod ogromne wrota, które otworzył im domowy skrzat. Zmorek* ukłonił się i wpuścił ich do środka.
- Babcia! – Mały blondyn od razu rzucił się w ramiona Narcyzy, stojącej niedaleko drzwi.
- Mój kochany Scorpius – ucieszyła się starsza kobieta. – Już tyle czasu się nie widzieliśmy przez twój wyjazd do Hogwartu. – Narcyza do tej pory odwiedzała swoją rodzinę w Hiszpani przynajmniej raz w miesiącu. – Musisz mi opowiedzieć jak ci się tam podoba.
- Ale najpierw może przywitasz się z dziadkiem?
Do wszystkich dobiegł niski głos z ciemnego kąta korytarza i po chwili wyłonił się z niego Lucjusz Malfoy. Mężczyzna ten jest dość wysoki, o długich, siwych włosach. Stalowo szare oczy wpatrywały się w małego chłopaka, a ręce rozłożył w oczekiwaniu na uścisk. Scorpius niepewnie spojrzał w stronę rodziców, a następnie ruszył w kierunku starszego mężczyzny. Nie wiedząc do końca co ma zrobić, ostrożnie wtulił się w jego ramiona.
- Jaki jesteś już duży – powiedział Lucjusz, gdy chłopak lekko się od niego odsunął. – Aż dziwne, że nigdy nie dostałem twojego zdjęcia, ani nie zostałem poinformowany o twoich narodzinach od swojego syna. – Zwracał się do Scorpiusa, lecz każdy wyczuł, iż są to pretensje do jego rodziców.
- Chodź tu Scorpius, zdejmiesz kurtkę i buty – zawołała go matka. Przez cały czas obawiała się tego, że zbyt długa obecność Lucjusza w jego życiu, może je bardzo zmienić.
- A później oprowadzę Cię po domu. – Uśmiechnął się starzec.

***

Wielka Sala została pięknie przystrojona. Choinki przyniesione przez Hagrida poustawiano dookoła Sali i ubrano w przepiękne barwy domów. Stroiki ze świecami stały na pięciu stołach, a nad głowami latały przystrojone w świąteczne kokardy. Całą tą dekoracją zajęła się Profesor Inez Green, przy pomocy kilku uczniów.
- Bardzo się cieszę, że możemy razem spędzać te święta. Mimo, że jest nas niewielu, to nie przeszkodzi nam w tym magicznym czasie. Chciałam wam życzyć, aby te święta były cudowne, a cały rok obfity w waszą naukę. Zacznijmy więc Ucztę Świąteczną! – Dyrektorka klasnęła w dłonie, a stoły pokryły się przeróżnymi pysznościami. – Smacznego.
Wszyscy zabrali się za pałaszowanie smakołyków i popijali je sokiem dyniowym. Przy stole Gryfonów siedziało piętnaście osób, Ślizgonów jest dwunastu, Krukonów i Puchonów natomiast po ośmiu. Nauczyciele byli wszyscy i najwidoczniej bardzo dobrze się bawili.
- A tak w ogóle – zaczął Marcel, gdy połkną kawałek ciastka z kapustą i grzybami – to czemu zostałeś w Hogwarcie na święta?
Moi rodzice pojechali do Chin, aby odwiedzić dziadków ze strony mamy, a ja jakoś niespecjalnie lubię tam jeździć. I w sumie lubię zdobywać nowe doświadczenia – odparł Ian. – A ty dlaczego nie wróciłeś do domu?
- No wiesz, jakby ci to powiedzieć… ja tak jakby nie mam domu.
- Jak to? – zdziwił się blondyn.
- Odkąd skończyłem cztery lata mieszkam w domu dziecka, a tam raczej nie jest zbyt przyjemnie.
- Oj, przepraszam – zmieszał się Ian. – Nie wiedziałem…
- Nic nie szkodzi. Przyzwyczaiłem się. – Uśmiechnął się. – Zresztą, teraz czuję jakby to był mój dom.
Lekkie słońce zaczęło muskać twarz małego Gryfona. Całą noc tak smacznie mu się spało, iż nie chciał tego przerywać, więc tylko obrócił się na drugi bok. Starał się znów pogrążyć w objęciach Morfeusza, lecz nie było mu to pisane. Po chwili usłyszał głośny trzask drzwi i donośny krzyk.
- Wstawaj! Już pierwszy dzień świąt! Chodź zobaczyć prezenty! – Ian potrząsnął Marcelem.
- I tak pewnie nic nie dostanę, daj mi trochę pospać.
- Nie. – Ściągnął kołdrę ze swojego kolegi. – Idziesz ze mną!
- No dobra… - Niechętnie zwlókł się z łóżka i razem poszli do Pokoju Wspólnego, gdzie stała ogromna choinka, a pod nią masa prezentów.
Marcel oparł się o ścianę i z lekko przymkniętymi oczami przyglądał się jak Ian bierze do ręki pierwsze prezenty.
- Ten jest dla Ciebie – powiedział, podając mu paczkę.
- Dla mnie? Na pewno? – zdziwił się. Wziął do ręki i dokładnie obejrzał w poszukiwaniu jakiejś kartki od kogo może to być, ale nic nie było więc otworzył prezent.
Nagle coś wybuchło, a Marcel został pokryty jakąś zieloną mazią. Gdy otarł oczy zobaczył małą karteczką.
James, Fred i Louis życzą ci wesołych świąt brachu i mamy nadzieję, że nasz prezent ci posmakuje. Do zobaczenia za dwa tygodnie.”
Marcel ostrożnie polizał zieloną maź na brodzie i poczuł przyjemny smak kiwi. Mimowolnie się uśmiechną i pomyślał, że to chyba jego najlepsze święta. Po chwili otwierał już kolejne prezenty od swoich przyjaciół.

***

- Hej Em. Usłyszałam, że Dorota** gotuje, więc weszłam sobie tylnymi drzwiami. Co robisz? – zapytała dziewczyna o blond włosach.
- Czytam książkę, którą dostałam na święta.
- Nie ma twoich rodziców, co? – spytała, widząc że przyjaciółka jest zmartwiona.
- Mamy jeszcze nie widziałam, znowu jest na misji, a tato był chwilę na kolacji wigilijnej, ale musiał jechać do pracy, bo coś w kancelarii się nie zgadzało. – Mówiła bardzo obojętnym tonem.
- Przykro mi… - rzekła smutno Rachel.
- Nie ma powodu, w końcu rodzice zrekompensują mi swoją nieobecność prezentami…
- Em, wiesz że nie musisz przede mną udawać. Powiedz co naprawdę czujesz. – położyła dłoń na ręce swojej przyjaciółki.
- Nic nie czuję, w tym sęk… Przecież to normalne święta w moim życiu, jak co roku. – Spoglądała tępo w ścianę naprzeciwko siebie i po chwili dodała. – Ale ja się naprawdę łudziłam, że tym razem będzie inaczej. – W jej prawym oku pojawiła się mała łza. – Myślałam, że skoro przez prawie pół roku mnie nie widzieli, nawet gdy sami byli w domu, to spędzimy razem choć te kilka najważniejszych dni. I co zastałam gdy przyjechałam? – Pierwsze krople pociekły jej po policzku. – Kartkę od mamy, a tato zwinął się po godzinie…
Rachel w ciszy wysłuchiwała wszystkiego, a następnie przytuliła przyjaciółkę.
- Wiesz co, nie możesz być teraz sama. Chodź do mnie na obiad. Mama się ucieszy, tylko będziesz musiała wymyślić dobrą historię o szkole z internatem. I możesz wziąć Dorotę! - Ucieszyła się ze swojego pomysłu.
- Dzięki, to chyba dobre rozwiązanie. Weźmiemy trochę jedzenia, bo Dorota się napracowała.
- No pewnie! Uwielbiam jej zrazy.
Dziewczynom się nieco poprawiły humory i razem ruszyły do domu obok. Bardzo miło spędziły razem popołudnie, zjadły obiad i wymieniły się prezentami. Emma opowiedziała państwu Stewart o Polskiej szkole z internatem, parę historyjek sprzedała jej Dorota. Później cała piątka grała w gry planszowe, a w końcu Emma została na noc u swojej przyjaciółki.

***

- Babciu musiałaś się nieźle napracować – powiedział Louis, otwierając prezent.
- Uszyć tyle swetrów, chyba jakieś skrzaty ci pomagały – rzekł Fred, wciskając swój sweter przez głowę.
- Nonsens Freedie! – oburzyła się pulchna kobieta. – Te ręce same wyszyły dwadzieścia pięć swetrów, nie miałam żadnej pomocy.
- To chyba babcia przez cały rok nie robiła nic innego – zadrwił James i większość rodziny się roześmiała. Jednak Molly zrobiła obrażoną minę.
- No już chłopcy, nie żartujcie sobie z babci – skarcił ich łagodnie Artur. – Może pójdziecie gdzieś się teraz pobawić, czy coś. Starsi chcieliby się teraz czegoś napić. Kupiłem niedawno jakieś przepyszne, mugolskie wino.
- To my z chęcią z wami zostaniemy. – Wyszczerzył zęby Louis.
- No, no jesteście jeszcze trochę za mali – powiedziała surowo Ginny w stronę trzech chłopaków. – Jeżeli Bill i Fleur się zgodzą, to jedynie Victoire z Tedem będą mogli z nami się napić.
- Cztery lata w tą, czy w tą… - zaczął James, lecz gdy dostrzegł karcący wzrok matki dodał. – No dobra już idziemy.
- Chodźcie pogramy w Eksplodującego Durnia – powiedział Fred, wychodząc.
- Nie używajcie magii! – zwróciła im uwagę Hermiona. – Dobrze wiecie, że nie możecie tego robić poza Hogwartem.

- Co robisz? – zapytał rudzielec skacząc przy ramieniu siostry.
- Odczep się Hugo. – Odepchnęła jego głowę ręką. – Piszę listy do przyjaciół i nie chcę, żebyś mi coś tu zmajstrował. Idź się pobaw z Lily i Lucy.
- No właśnie bawię się z nimi, tylko gdzieś się przede mną schowały…
- A w co się bawicie?
- W chowanego.
- To nie wiem czy jesteś tego świadomy, ale ta gra polega na tym, że masz je znaleźć – powiedziała zażenowana inteligencją brata.
- Może ty mi pomożesz je znaleźć. – Wyszczerzył zęby.
- Jestem zajęta. Może ktoś inny Cię wesprze.
- Albus i Molly czytają te swoje głupie księgi, chłopacy są zajęci, Vic jest z rodzicami, a Dominique… sama wiesz. Nie prosiłbym Cię przecież, gdybym nie miał wyjścia.
- Została jeszcze Roxanne…
- Masz rację! Na razie. – Pobiegł do wyjścia.
Rose z powrotem zabrała się za pisanie listów.

- Korzystając z okazji, że jesteśmy sami, we trzech, muszę wam coś powiedzieć – szepnął James.
Byli w niewielkiej sypialni gościnnej i siedzieli na łóżku i fotelach. Niestety po słowach wypowiedzianych przez Pottera rozległo się pukanie do drzwi.
- Cześć chłopcy, co tam kombinujecie? – zapytała Roxanne siadając na łóżku przy swoim bracie.
- Nic. Tak sobie gadamy – odpowiedział Fred.
- Mała nie masz nic do roboty? – spytał lekko zniecierpliwiony James. – Może idź posiedź z mamą…
- Siedzi z innymi rodzicami, nacieszę się nią później, a teraz posiedzę z wami. – Uśmiechnęła się, a Potter przewrócił oczami.
Kolejny raz ktoś zapukał i w drzwiach staną Hugo.
- Co to jest, domowe przedszkole? – Louis zaczął się niecierpliwić, bo był ciekawy co ma im do powiedzenia kuzyn.
- Roxanne tu jesteś! – krzyknął uradowany rudzielec. – Chcesz mi pomóc szukać Lily i Lucy?
- Tak, proszę pomóż mu… - rzekł zażenowany James.
-Dobra, skoro mnie tu nie chcecie, to mu pomogę. – Zeskoczyła z łóżka i razem z Hugonem wyszli z sypialni, zamykając za sobą drzwi.
- W końcu sobie poszli… - odetchnął James, ale zobaczył niezadowolone spojrzenie Freda. – No co, to twoja siostra, nie moja. Przejdźmy do rzeczy. – znowu zaczął szeptać, a chłopacy wsłuchali się uważnie w jego słowa. – Kilka dni temu strasznie się nudziłem i  nie miałem pojęcia co bym mógł porobić, więc wpadłem na genialny pomysł. Zakradłem się do sypialni Albusa i schowałem się w szafie, myślałem że go nastraszę, lub zwinę jakąś książkę co teraz czyta. Ale on jak wszedł to nie zaczął czytać książki… - Zrobił krótka pauzę, aby przyjrzeć się minom towarzyszy. – Wyjął spod poduszki różdżkę i jakiś stary pergamin, a po chwili szepnął „Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego” nie widziałem co on tam robi, bo szafa jest za daleko, więc pomyślałem, że poczekam aż gdzieś pójdzie i sam to sprawdzę.
Chłopacy cały czas wsłuchiwali się w jego słowa z zainteresowaniem.
- Nie ukrywam, że trwało to strasznie długo, chyba kilka godzin. Wyszedł dopiero późnym wieczorem, aby się wykąpać, ale najpierw powiedział „Koniec psot”. Szybko dopadłem ten pergamin i zrobiłem to co on. Po wypowiedzeniu zaklęcia zaczęły na nim się pojawiać jakieś linie, kółka i takie różne rzeczy.
- No ale co to było? – wtrącił zniecierpliwiony Louis.
- Pokazał się napis, że jakiś Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz witają, bla bla bla… Ja to otworzyłem i wiecie co tam było?
- No co? – ponaglił go Fred.
- Mapa Hogwartu… cała. Z różnymi przejściami i hasłami do nich, wszystko na niej było, nawet kto i gdzie jest w Hogwarcie.
- Co ty gadasz. – Louis otworzył szeroko usta i oczy ze zdziwienia. – Ale jakim cudem?
- Może to ten Lunatyk, Łapa, Rogacz i ten na G ją stworzyli, tylko kto to był… - zastanawiał się ciemnowłosy Weasley.
- I jak ta mapa znalazła się u twojego brata? – rozmyślał rudzielec.
- Myślę, że tato mu ją dał. Ja dostałem pelerynę, a on to, ciekawe co dostanie Lily… I wiecie co? Musimy mu zabrać tą mapę, w końcu nam się bardziej przyda. – Uśmiechnął się chytrze do kuzynów, układając już w głowie plan na przechwycenie pergaminu.


***

Scorpius już kilka dni spędził ze swoim dziadkiem i teraz znał go już trochę lepiej, a przynajmniej tak mu się wydawało.
- Lucjusz chyba się zmienił – zauważyła Astoria.
Kobieta wraz z Draconem i Narcyzą siedzieli w kuchni i pili kawę. Tymczasem Scorpius wraz z dziadkiem oglądali album rodzinny przy kominku w salonie.
- Najwidoczniej pobyt w Azkabanie dużo mu pomógł – mówiła spokojnie Narcyza. – Już od dawna tak dobrze się nie dogadywaliśmy.
- Oby to nie były tylko pozory – szepnął podejrzliwie Draco.

- A na tym zdjęciu jest twój ojciec w swój pierwszy dzień wyjazdu do Hogwartu.
- Ta dziewczyna z tyłu jest podobna do Rose. – Scorpius wskazał palcem na szatynkę.
- To Hermiona Granger, mugolaczka. A ty znasz jakichś czarodziejów, urodzonych w rodzinie jugoli? – Wyczekująco spojrzał na wnuka.
- Tak, moi przyjaciele Emma i Marcel z takich pochodzą.
- Przyjaciele… hm… A czy są oni w Slytherinie?
- Nie.
- No właśnie, bo tacy czarodzieje są od nas gorsi.
- Co masz na myśli dziadku? – spytał, nie do końca rozumiejąc jego słów.
- To, że w naszych żyłach płynie czysta, błękitna krew, a w ich brudna, szlamowata. Takie osoby nie zasługują na przebywanie w magicznym świecie. Gdyby Salazar Slytherin przejął władzę nad Hogwartem, nie byłoby  w nim miejsca dla szlam.
- Nadal jednak do końca nie rozumiem o co ci chodzi, co jest w nich gorszego? Przecież mają zdolności magiczne tak jak my.
- Ale nie są godne ich posiadania. Są to potomkowie mugoli, a sam dobrze powinieneś wiedzieć, że mugole są niczym. Za to my od pokoleń szczycimy się magią, oni są po prostu szczęściarzami, którym trafił się los na loterii.
Scorpius wsłuchiwał się w słowa dziadka, a on starał się, aby jak najbardziej do niego dotarły.
- Na przykład taka Hermiona Granger, myślała że jest lepsza od twojego ojca, raz nawet od niej dostał, ale tak naprawdę jest zwykłą szlamą.
- To tato i mama Rose Weasley się nie lubili? – zdziwił się
- Weasley’owie… ci zdrajcy krwi. Oni również nie są godni, aby nosić miano czarodziei. Radzę ci dobrze, abyś nie zadawał się z nimi.
- Ale dlaczego? – Zmartwił się chłopak.
- To nie jest odpowiednie towarzystwo dla Ciebie, jeszcze byś się zbytnio z nimi spoufalił, a wtedy i nasz ród zostałby splamiony.
Przez prawie dwa tygodniu Lucjusz Malfoy wpajał Scorpiusowi, że mugolaki, mieszańce i zdrajcy krwi są od nich gorsi. Robił mu pranie mózgu, lecz starał się, aby nikt więcej z rodziny tego nie usłyszał, dlatego też najpierw stworzył pozory opiekuńczego dziadka. Lecz gdy tylko się zorientował, że nikt nie wychował tego młodzieńca, musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

*Zmorek – domowy skrzat Narcyzy Malfoy, prezent od Dracona;
**Dorota – opiekunka Emmy Archibald, pochodzi z Polski;

Jeżeli widzisz ten post, to znaczy, że wciąż jestem na borówkach. Mam nadzieję, że zrobicie mi miłą niespodziankę i zostawicie po sobie wiele komentarzy :*

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Na końcu...Niezła schiza... Lucek będzie starał się wychować Scopuriusa...Już się boje co z tego wyniknie. Fajnie jednak, że Malfoy nareszcie poznał swojego dziadka :):D James chce wykraść Albusowi mapę hmm ...Wścibski braciszek :) Czekam z niecierpliwością na next.
    N.R.T <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział podoba mi się baaardzo!
    Strasznie lubię 'nowe pokolenie' w Twoim wykonaniu.
    Naprawdę się nabrałam na zmianę Lucjusza.. a tu taka przykra niespodzianka. Mam nadzieję że Scor nie da się 'urobić' dziadkowi.
    Kocham święta u Wesley'ów. Tam zawsze jest ciepło, rodzinnie, magicznie :)
    James podglądał brata.. no nie ładnie, nie ładnie :D Ciekawe jak on chce wykraść ta mape Albusowi.. i ciekawe czy dojada to tego kto ją stworzył ;> Jednak starszy Potter dostał pelerynę, więc młodszemu też coś się należy, a w tym przypadku ta mapa xd
    Mmm borówki :D Miłego wypadu!
    Pozdrawiam ciepło, duuużo weny,
    SWK <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten blog, masz naprawdę świetne pomysły na pisanie :)
    Trochę mnie zdenerwował James, bo nie dość, że cały czas żartuje sobie ze swoich kuzynów i nie tylko, to chce jeszcze ukraść Albusowi mapę ;-; Dostrzegam podobeństwo do bliźniaków Weasley i jego imienników ;d Hahaha xd
    Mam takie pytanie: stworzysz jakąś parę wśród bohaterów? Bo jakoś tak lubię czytać opowiadania o tym, że się młodzi zakochują, a w Hogwarcie to już w ogóle cód, miód i orzeszki :P

    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny Scor...
    Dziadek robi mu pranie mózgu. To przykre.
    Nie mam się do czego przyczepić, więc masz dużego plusa :)
    Nie mam weny, na dłuższe komentarze. Wybacz, pod następnym rozdziałem postaram się napisać więcej.
    Miłego borówkobrania.

    Pozdrawiam.
    Leviosa.
    (lilyijames-zdobyc-szczescie.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, nominuję Cię do LBA^^
    Szczegóły u mnie: http://historieduchadelf.blogspot.com/2015/03/lba.html

    OdpowiedzUsuń