niedziela, 29 czerwca 2014

Mecz



Przez kolejne półtorej miesiąca niewiele działo się w szkole. Uczniowie byli zajęci głównie nauką. James, Fred i Louis zarobili kilka szlabanów za wykręcanie kawałów Filchowi i McLaggenowi. Powiódł się ich plan zemsty na bliźniakach, przez co Lorcan i Lysander przez dwa tygodnie  chodzili z tęczą na głowie. Emma, Marcel, Rose i Scorpius coraz bardziej zaciskali więzy, przebywając codziennie w bibliotece, choć przez ciągłe treningi Malfoy spędzał z nimi najmniej czasu. Roxanne było przykro, że straciła kontakt z kuzynką, jednak sama również nawiązała nowe przyjaźnie. Albus niestety prawie cały czas spędzał sam, pogrążony w swoich księgach, a Dominique ponownie próbowała z nim rozmawiać.
-A oto nadszedł wielki dzień! Gryffindor kontra Slytherin. Kto zwycięży ten mecz? Nie wiadomo, ponieważ nikt nie wie, czego możemy spodziewać się po nowych zawodnikach.
Na boisko wkroczyło siedem osób w szkarłatno złotych barwach. Blask słońca lekko ich oślepił, gdyż wynurzyli się z ciemnego przedsionka.
- To właśnie oni, reprezentacja domu lwa. Na czele ich wspaniały kapitan Victoire Weasley. – Relacje zdawał czarnowłosy puchon. – Tuż za nią, po prawej stronie jeden z najlepszych szukających, James Potter. Natomiast po lewej stronie stoi nowy zawodnik, zajmujący pozycję pałkarza, Fred Weasley. Pomiędzy nimi przepiękna i świetnie sprawująca się jako  ścigająca, Melanie Bell.
- Zachowaj swoje miłosne wyznania na później Ernie* – skarciła go dyrektorka, siedząca wśród innych nauczycieli.
Zawstydzona Mel uśmiechnęła się dyskretnie do Finch-Fletchley’a*.
- W ostatnim rzędzie również dostrzegamy nowego ścigającego, Tom Charms. Obok niego pałkarz, David Coote. I na deser niesamowity obrońca, Mike Tress. Tak, to są właśnie mistrzowie ostatnich kilku lat. Po drugiej stronie widzimy wynurzającą się drużynę Ślizgonów. – Szóstoklasista przedstawił ich tak samo jak poprzedni zespół.
Później na boisko wkroczyła Pani Hooch, a wszyscy wsiedli na miotły i podlecieli na środek boiska, aby móc lepiej usłyszeć sędzinę.
- Chyba wszyscy znają zasady gry, inaczej raczej by was tu nie było. Pamiętajcie, że ma to być czysta i uczciwa gra. – Wymawiając to zdanie była skierowana w stronę Ślizgonów, a głównie patrzyła się na ich kapitana, Flinta. – Nie chcę, aby ktoś wyszedł z tego meczu z kontuzją lub co gorsza nieprzytomny. Zrozumiano?
Wszyscy pokiwali głowami, a Jonathan uśmiechnął się chytrze, czego nie dostrzegła nauczycielka.
- Zająć swoje pozycje! – krzyknęła głośno, aby widzowie również usłyszeli.
Trybuny były w pełni zapełnione. Główne miejsca zajmowali Gryfoni i Ślizgoni, choć innych domowników również nie zabrakło, jednak byli ubrani w nie swoje barwy. Większość wybrała kolor szkarłatny, choć nie zabrakło też wśród nich zieleni.
Zawodnicy zajęli swoje miejsca, a David przelatując przy Fredzie, położył mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze, też stresowałem się pierwszym meczem, ale ty jesteś dobry, więc nie masz się czego bać.
- Dzięki. – Uśmiechnął się czarnowłosy Weasley i od razu poczuł się lepiej.
Profesor Hooch otworzyła leżącą na ziemi skrzynkę i zaczęła wypuszczać trzy piłki po kolei, a następnie dorzuciła jeszcze kafla.
- Zaczęło się! – krzyknął do mikrofonu Ernie. – Melanie przejmuje kafla i mknie ku obręczy Ślizgonów. Flint próbuje zagrodzić jej drogę, jednak ona jest sprytniejsza i podaje piłkę Tomowi, za chwilę przekonamy się na co stać nowego zawodnika Gryffonów. Pędzi jak wiatr, czyżby jego Srebrna Strzała** rzeczywiście była niedościgniona? Mija ostatnich zawodników Slytherinu i rzuca! Tak! Gryffindor zdobywa dziesięć punktów!
Około trzy czwarte trybun zaczęło szaleć z radości, nawet na twarzach wielu nauczycieli można było dostrzec cień zadowolenia. Koledzy Charms’a Zaczęli krzyczeć „ Świetnie Tom!”, „Oby tak dalej!”.
- Mecz trwa nadal, teraz przy piłce są Ślizgoni, trwają podania między Flintem, a Pucey’em***. Ciekawe, jakoś nigdy dotąd nie zauważyłem, aby dziewczyna kapitana, Dominique w meczu dostała do ręki kafla, czyżby Ślizgoni nie byli za tym, aby kobieta grała w ich drużynie?
- Ernie co ja ci mówiłam, o publicznym wyrażaniu swojej opinii – szepnęła groźnie dyrektorka. – Niektórym może być przykro.
Ale Puchon nawet nie zwracał uwagi na słowa Profesor McGonagall i dalej relacjonował mecz.
- I w końcu Victoire przejmuje piłkę! Unika tłuczka posłanego w jej kierunku i leci dalej. Nic nie stoi jej na przeszkodzie, może śmiało rzucać. I trafia! Gryffindor prowadzi dwudziestoma punktami! Oj dom węża nie jest zbyt zadowolony z tego wyniku – powiedział szczerząc się z zadowolenia.
Kolejna fala radości przepełniła widzów, a Ted posłał buziaka swojej dziewczynie.
Kafel większość czasu był w posiadaniu Gryfonów, dzięki czemu zdobyli ogromne prowadzenie. Fredowi udało się skierować tłuczek w stronę Terence’a***, przez co wylądował na ziemi, ale bardzo szybko się pozbierał. Mało brakowało, a Mike dostałby w głowę, ale szybko zareagował i ucierpiała jedynie jego bujna czupryna.
- Trzysta dziesięć do stu czterdziestu, ogromne prowadzenie! Tym razem kafla przejęli Ślizgoni. Ale co to? Tuż przy czubku miotły Malfoya. Tak, to znicz się w końcu ukazał. Scorpius od razu ruszył za nim w pościg. Utrzymują odległość pięciu stóp, wydaję się jakby znicz ciągnął Malfoya na niewidzialnej lince, której długość się nie zmienia. James ruszył już z drugiego końca, ale wydaję się, że jest za daleko, aby ich dogonić.  Ślizgon nurkuje i z ogromną prędkością zbliża się do ziemi, zaraz się rozbije! W ostatniej chwili zatacza półkole i już mknie ku górze. Ale zaraz, gdzie jest znicz? Czy to możliwe? Scorpius Malfoy złapał znicz!
Widzowie w zielonych barwach zaczęli głośno krzyczeć i się cieszyć. Emma była zadowolona z przyjaciela, że już w pierwszym meczu udało mu się osiągnąć sukces
- Nieprawdopodobne wydarzenie! – kontynuował Finch-Fletchley. – Mimo złapania znicza przez Ślizgonów to Gryffindor zwycięża mecz wynikiem trzysta trzydzieści do trzystu dwudziestu. Tak mało zabrakło im do wygranej, ale to lew kolejny raz pokonał węża.
Role się odwróciły i to kibice szkarłatnych zawodników wiwatowali, a reszta wyrażała swoje niezadowolenie. Flint podleciał do trybun zajmowanych przez nauczycieli, a za chwilę dołączyła do niego reszta drużyny.
- To oszustwo! My powinniśmy wygrać! – krzyczał w stronę Puchona i dyrektorki.
- Nie moja wina, że punkty się tak przedstawiły – tłumaczył Ernie, przestraszony agresją Jonathana.
- Malfoy złapał znicz, my jesteśmy zwycięzcami!
- Flint uspokój się – głos zabrała dyrektorka, podnosząc się z siedzenia. – Dobrze znasz reguły i wiesz, że zwycięża ta drużyna, która uzyskała więcej punktów, a nie zawsze jest to ta, która złapała znicz. I proszę Cię abyś się opanował, bo inaczej Slytherin utraci cenne punkty.
Nauczyciele zaczęli wstawać i opuszczać widownie, a Jonathan zwrócił się do swojej dziewczyny.
- To wszystko twoja wina! Jesteś beznadziejna, nawet nie potrafisz przekonać swojego kuzyna, aby z nami grał!
- Nie mów tak do mojej siostry! – wtrąciła Victoire, która przyglądała się wszystkiemu z boku.
- Odczep się, sama potrafię sobie poradzić – odrzekła wściekła Dominique i odleciała.

- Holibka, co tam się dzieje?
Trójka pierwszorocznych odwróciła się, przestraszona donośnym głosem.
- O witaj Hagridzie. – Uśmiechnęła się Rose.
- Cześć malutka, jak tam rodzice?
- Bardzo dobrze, mama dostała niedawno awans.
- Hermiona zawsze była  świetną czarownicą. Ale na świętego Merlina, co ten Flint znowu wyprawia? – zapytał zerkając przez swoją lornetkę w stronę postaci na miotłach.
- Chyba nie podoba mu się wynik – wtrącił Marcel.
- Taki sam jak ojczulek…  Już tyle kłopotów nam przysporzyli, że się w głowie nie mieści, nawet Malfoy w tym roku zachowuje się wyjątkowo grzecznie.
- A czy to dziwne? – zapytała Rose, spoglądając niepewnie na dwójkę przyjaciół z tyłu.
- Wiesz z jednej strony to bardzo dobrze, ale z drugiej można by pomyśleć, że coś knuje.
Pierwszoklasiści wymienili zdziwione spojrzenia, jednak Hagrid nic nie zauważył, bo dalej wpatrywał się w niebo.
- No to tego… na mnie już pora – oznajmił, gdy wszyscy zaczęli się rozlatywać w swoich kierunkach. – Może wpadniecie kiedyś do starego Hagrida na kubek herbaty i coś do przekąszenia. – Puścił oczko do rudowłosej.
- Z wielką chęcią. –Odpowiedziała z uśmiechem młoda Weasley- O Hagridzie! – krzyknęła gdy ten zaczął odchodzić. – Zapomniałabym… to jest Emma i Marcel, moi przyjaciele. – Po wypowiedzeniu słów odwróciła się do rówieśników. – A to jest Hagrid, gajowy Hogwartu.
- Cześć maluchy. – Broda ułożyła się mu w szeroki uśmiech.
- Witaj Hagridzie – rzekł Marcel, udając lekko skłon.
- Hej – powiedziała słabo Emma i uśmiechnęła się.

***

Nastał 31 października, Wielka Sala została przyozdobiona ogromnymi, latającymi dyniami, w których wycięto dziury i zaczarowano, aby ich „twarze” się śmiały. Setki świec latało z tymi ozdobami, a puchary na picie pozamieniały się w trupie czaszki. Wielkie pięć stołów zostało już zasłanych naczyniami i trochę osób zaczęło już się schodzić na wieczorną ucztę.
Była to najlepsza noc w roku dla duchów. Niektórzy zbierali się wcześniej na narady i wymyślali w jaki sposób będą straszyć uczniów, a inni na własną rękę obmyślali swoje plany. Zawsze jednak najwięcej strachu napędzał Irytek. Idąc korytarzem można było spotkać wielu płaczących pierwszorocznych i duże grupki drugo i trzecioklasistów, którzy po doświadczeniach z ubiegłych lat, boją się chodzić samemu po korytarzach.
- Gdzie on jest? – zapytała zniecierpliwiona Rose.
- Nie mam pojęcia, powinien już dawno tu być – odpowiedziała Emma, rozglądając się na boki.
Thorn, Archibald i Weasley stali przy bibliotece i czekali, aż Scorpius do nich dołączy. Już dawno umówili się w tym miejscu, aby razem iść do Wielkiej Sali.
- Nie chcę spóźnić się na naszą pierwszą ucztę z okazji Nocy Duchów – marudziła rudowłosa.
- Scorpius miał wieczorem trening, pewnie Flint za ostatnią porażkę przytrzymał ich dłużej – wtrącił Marcel, siedzący na podłodze pod ścianą. – A tak korzystając z okazji, że nie ma go z nami, to nie uważacie, że Hagrid zachował się dziwnie, gdy przyszliśmy z nim do niego.
- Też to zauważyłeś? – Emma wytrzeszczyła oczy na przyjaciela. – Zupełnie jakby go tam nie chciał.
- Ciekawe dlaczego…
- A pamiętacie co powiedział na meczu? – wtrąciła Rose. – Że Malfoy w tym roku zachowuje się wyjątkowo grzecznie. Jak myślicie, co miał na myśli?
- Może jego przodkowie robili tu niezłe rozróby. – Zamyślił się, wyobrażając sobie Scorpius’a podpalającego drzwi od jakiejś Sali.
W tym momencie Rose przypomniała sobie słowa ojca z pierwszego września. Uznała, że skoro jej rodzice przyjaźnili się z Hagridem, a on nie lubi Malfoy’ów i ojciec kazał jej być lepszą od Scorpius’a, to prawdopodobnie ich rodzice za czasów szkolnych musieli być wrogami. Pomyślała, że będzie musiała o to zapytać, gdy będzie w domu, bo właśnie zbliżał się do nich ów ślizgon.
- No na reszcie – powiedział Marcel podnosząc się z podłogi.
- Gdzieś ty był? – naskoczyła na niego Rose.
- Przepraszam, ale najpierw Jonathan nas tak wymęczył, a później musiałem jeszcze wziąć prysznic i gdy szedłem to jeszcze te duchy…
- Dobra nie musisz się tłumaczyć. Chodźcie, bo już się pewnie zaczęło. – Rose skierowała się w stronę ruchomych schodów, a reszta ruszyła za nią.
- Patrzcie, to dyrektorka i Profesor Green. – Wskazała Emma, wyglądając przez jedno z okien na piątym piętrze. – Ciekawe po co idą w kierunku Zakazanego Lasu.
- Nie wiem, ale to dobry znak – powiedziała Rose nie zatrzymując się ani na chwilę. -Skoro Profesor McGonagall jest tam, to nie ma jej w Wielkiej Sali, więc uczta jeszcze się nie rozpoczęła. Chodźcie szybko.
Emma jeszcze raz spojrzała przez okno, lecz dwie postacie właśnie znikały w gąszczu drzew. Odwróciła się i pobiegła za swoimi przyjaciółmi.
Po pięciu minutach dochodziły już do nich głosy z Wielkiej Sali, byli bardzo blisko, wystarczyło zejść  po ostatnich schodach.
Nagle usłyszeli jakiś odgłos, jakby coś metalowego spadło na podłogę i w ułamku jednej sekundy zaczął spowijać ich szary dym. Czuli jakby coś ich popychało ku sobie, aż w końcu we czwórkę stali bardzo blisko siebie. Po chwili zasłona dymna zaczęła się przerzedzać, a oni ujrzeli kontury trzech postaci. Z początku nie mieli pojęcia kto to jest, lecz po chwili dym całkowicie zniknął, a oni ujrzeli osoby, jakby na wzór zombie. Dziewczyny instynktownie sięgnęły po swoje różdżki, lecz nie było ich na swoim miejscu, ani nigdzie indziej. Chłopacy, widząc co robią ich towarzyszki również chcieli odnaleźć swoje magiczne przedmioty, lecz im się to nie udało. W tym momencie zjawy ukazały swoje dłonie, w których trzymały ich własności.
- I co teraz?  - zapytał Marcel lekko drżącym głosem.
- Nie wiem – wyszeptała Rose, rozglądając się za ratunkiem.
Cała czwórka stała wystraszona, a ich napastnicy coraz bardziej się do nich zbliżali. Gdy dzieliły ich od siebie zaledwie cztery stopy, nagle zaczęli się śmiać., trzymali się za brzuchy i śmiali tak głośno, że aż niosło się echo. Pierwszoklasiści wymienili zdziwione spojrzenia, nie wiedząc co mają zrobić. Trzy postacie wyprostowały się i zaczęły zdejmować z twarzy maski.
- James! Fred! Louis! Co wy sobie wyobrażacie?! – krzyczała Rose.
- Żebyście widzieli swoje miny.
Znowu wybuchli fają śmiechu. Tym razem Marcel się do nich przyłączył.
- Niezły żart – pochwalił ich.
- Oddajcie nam różdżki – powiedziała stanowczo rudowłosa.
Wciąż się śmiali, podając im ich magiczne przedmioty.
- Co wy tu robicie? Już dawno powinniście być w Sali – zwróciła im uwagę Profesor McGonagall, która pojawiła się na korytarzu.
- Właśnie tam zmierzamy Pani dyrektor – odpowiedział James z lekki uśmieszkiem.
- A więc zapraszam – wpuściła ich przed siebie.
Cała siódemka ruszyła ku ogromnym wrotom, a Minerva weszła za nimi. Pierwszoklasiści myśleli, że chociaż w ten wieczór będą mogli usiąść razem przy stole, jednak się przeliczyli. Zobaczyli, że przy każdym z czterech stołów zasiadają inni domownicy, więc i oni się rozdzielili, choć było widać po ich minach, że nie są z tego zadowoleni.
- Kochani uczniowie – zabrała głos dyrektorka – jak co roku obchodzimy dzisiaj Noc Duchów, pewnie napędziły one już wam niezłego stracha, ale możemy im na to pozwolić w tę noc. Skoro jest to uroczystość, to oczywiście musimy coś przekąsić, a więc smacznego. – McGonagall pstryknęła palcami, a stoły pokryły się przeróżnymi smakołykami.
Był tak ogromny wybór, że każdy z pewnością mógł znaleźć coś dla siebie. Wszyscy jedli, aż do chwili, gdy poczuli, że zaraz pęknął im brzuchy. Ciągłe rozmowy nie ustawały ani na moment, a niektórzy z nauczycieli zrobili się czerwoni na twarzy i bardzo odważni. Fred, James i Lauis od czasu do czasu puszczali fajerwerki, bomby dymne lub śmierdzące ropuchy, które Fred, jeszcze w wakacje,  podwędził ojcu ze sklepu. Około dwudziestej czwartej wszyscy wrócili do swoich łóżek.

*Ernie Finch-Fletchley – Puchon, jest na szóstym roku nauki w Hogwarcie, komentator meczy quiditcha w Hogwarcie.
**Srebrna Strzała – najszybsza miotła, wynaleziona w 2016r., do tej pory nie stworzono jeszcze żadnej nowej.
***Terence Pucey – Ślizgon, jest na czwartym roku nauki w Hogwarcie, gra na pozycji Ścigającego.

6 komentarzy:

  1. Świetny post :) Uwielbiam twojego bloga :3 Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc tak. Może zacznę od tego, że nie jestem pewna, czy komentarz, pod poprzednim rozdziałem się opublikował, bo coś się zacięło, więc napiszę tutaj to samo.
    Intryguję mnie zachowanie Dominique.
    Szkoda, że Al nie wstąpił do drożyny, bo skoro ma talent, to dlaczego miałby go zmarnować.
    I Rosie przypomina Mionę, za co masz u mnie plusa.
    A co do tego rozdziału...
    Mecz mnie zadowolił, bo napisałaś to tak jak ja bym to napisała. Scor złapał znicza, wygrali Gryfoni.
    Co to tego żartu, przypomina - przynajmniej mi - Huncwotów.
    No okej, czekam na kolejny. Bay :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :)
    Mecz bardzo mi się podobał, bo jak to mówią i wilk syty i owca cała ;D
    Gryfoni wygrali Scorpius złapał znicza - wszystko jak najbardziej okay :)
    Szkoda że Dominique jest tak chłodna w stosunku do swojej rodziny, a szczególnie siostry.
    Niecierpliwie czekam na następną notkę.
    Pozdrawiam,
    SWK <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział! ^^
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział!
    Wow! Scorpius lepszy od Jamesa? ;) Troszkę mnie to zaskoczyło :)
    Ej, ta Dominique mnie wkurza... Dlaczego jest tak oziębła w stosunku do swojej rodziny, a w szczególności dla swojej siostry? Mam nadzieję, że Albus w końcu się z kimś zaprzyjaźni i nie będzie ciągle tylko siedział przy tych książkach - żal mi go :( Bo nawet Rose nie spędza tyle czasu na książkach! To dziwne o.O
    Serdeczne pozdrowionka od Alokina <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wynik meczu bardzo mnie zadowolił. Szkoda tylko, że Jim taki 'zamulony' bo znicza nie złapał, ale co tam :D Znalazłam parę powtórzeń i jeden błąd ortograficzny - info dla Twojej bety xD A Fred, James i Louis do złudzenia przypominają Huncwotów :) Dobrze wiem, bo siedzę w tym od kilku miesięcy. Ale to nawet fajnie, że tacy podobni są. Szkoda tylko, że nie napisałaś fragmentu opisującego emocje Harry'ego w związku z rocznicą śmierci Lily i Jamesa. Ale może jest taki opis w następnym rozdziale, nwm - jeszcze nie przeczytałam c:
    Weny
    Lily

    PS Komentuję dopiero teraz, ponieważ wyjechałam na kolonię, a tam nie było internetu.

    OdpowiedzUsuń