Przez kolejne półtorej miesiąca
niewiele działo się w szkole. Uczniowie byli zajęci głównie nauką. James, Fred
i Louis zarobili kilka szlabanów za wykręcanie kawałów Filchowi i McLaggenowi.
Powiódł się ich plan zemsty na bliźniakach, przez co Lorcan i Lysander przez
dwa tygodnie chodzili z tęczą na głowie.
Emma, Marcel, Rose i Scorpius coraz bardziej zaciskali więzy, przebywając
codziennie w bibliotece, choć przez ciągłe treningi Malfoy spędzał z nimi
najmniej czasu. Roxanne było przykro, że straciła kontakt z kuzynką, jednak
sama również nawiązała nowe przyjaźnie. Albus niestety prawie cały czas spędzał
sam, pogrążony w swoich księgach, a Dominique ponownie próbowała z nim
rozmawiać.
-A oto nadszedł wielki dzień!
Gryffindor kontra Slytherin. Kto zwycięży ten mecz? Nie wiadomo, ponieważ nikt
nie wie, czego możemy spodziewać się po nowych zawodnikach.
Na boisko wkroczyło siedem osób
w szkarłatno złotych barwach. Blask słońca lekko ich oślepił, gdyż wynurzyli
się z ciemnego przedsionka.
- To właśnie oni, reprezentacja
domu lwa. Na czele ich wspaniały kapitan Victoire Weasley. – Relacje zdawał
czarnowłosy puchon. – Tuż za nią, po prawej stronie jeden z najlepszych
szukających, James Potter. Natomiast po lewej stronie stoi nowy zawodnik,
zajmujący pozycję pałkarza, Fred Weasley. Pomiędzy nimi przepiękna i świetnie
sprawująca się jako ścigająca, Melanie
Bell.
- Zachowaj swoje miłosne
wyznania na później Ernie* – skarciła go dyrektorka, siedząca wśród innych
nauczycieli.
Zawstydzona Mel uśmiechnęła się dyskretnie
do Finch-Fletchley’a*.
- W ostatnim rzędzie również
dostrzegamy nowego ścigającego, Tom Charms. Obok niego pałkarz, David Coote. I
na deser niesamowity obrońca, Mike Tress. Tak, to są właśnie mistrzowie
ostatnich kilku lat. Po drugiej stronie widzimy wynurzającą się drużynę
Ślizgonów. – Szóstoklasista przedstawił ich tak samo jak poprzedni zespół.
Później na boisko wkroczyła Pani
Hooch, a wszyscy wsiedli na miotły i podlecieli na środek boiska, aby móc
lepiej usłyszeć sędzinę.
- Chyba wszyscy znają zasady
gry, inaczej raczej by was tu nie było. Pamiętajcie, że ma to być czysta i
uczciwa gra. – Wymawiając to zdanie była skierowana w stronę Ślizgonów, a
głównie patrzyła się na ich kapitana, Flinta. – Nie chcę, aby ktoś wyszedł z
tego meczu z kontuzją lub co gorsza nieprzytomny. Zrozumiano?
Wszyscy pokiwali głowami, a
Jonathan uśmiechnął się chytrze, czego nie dostrzegła nauczycielka.
- Zająć swoje pozycje! –
krzyknęła głośno, aby widzowie również usłyszeli.
Trybuny były w pełni zapełnione.
Główne miejsca zajmowali Gryfoni i Ślizgoni, choć innych domowników również nie
zabrakło, jednak byli ubrani w nie swoje barwy. Większość wybrała kolor
szkarłatny, choć nie zabrakło też wśród nich zieleni.
Zawodnicy zajęli swoje miejsca,
a David przelatując przy Fredzie, położył mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze, też stresowałem
się pierwszym meczem, ale ty jesteś dobry, więc nie masz się czego bać.
- Dzięki. – Uśmiechnął się czarnowłosy
Weasley i od razu poczuł się lepiej.
Profesor Hooch otworzyła leżącą na
ziemi skrzynkę i zaczęła wypuszczać trzy piłki po kolei, a następnie dorzuciła
jeszcze kafla.
- Zaczęło się! – krzyknął do
mikrofonu Ernie. – Melanie przejmuje kafla i mknie ku obręczy Ślizgonów. Flint
próbuje zagrodzić jej drogę, jednak ona jest sprytniejsza i podaje piłkę
Tomowi, za chwilę przekonamy się na co stać nowego zawodnika Gryffonów. Pędzi
jak wiatr, czyżby jego Srebrna Strzała** rzeczywiście była niedościgniona? Mija
ostatnich zawodników Slytherinu i rzuca! Tak! Gryffindor zdobywa dziesięć punktów!
Około trzy czwarte trybun
zaczęło szaleć z radości, nawet na twarzach wielu nauczycieli można było
dostrzec cień zadowolenia. Koledzy Charms’a Zaczęli krzyczeć „ Świetnie Tom!”,
„Oby tak dalej!”.
- Mecz trwa nadal, teraz przy
piłce są Ślizgoni, trwają podania między Flintem, a Pucey’em***. Ciekawe, jakoś
nigdy dotąd nie zauważyłem, aby dziewczyna kapitana, Dominique w meczu dostała
do ręki kafla, czyżby Ślizgoni nie byli za tym, aby kobieta grała w ich
drużynie?
- Ernie co ja ci mówiłam, o
publicznym wyrażaniu swojej opinii – szepnęła groźnie dyrektorka. – Niektórym
może być przykro.
Ale Puchon nawet nie zwracał
uwagi na słowa Profesor McGonagall i dalej relacjonował mecz.
- I w końcu Victoire przejmuje
piłkę! Unika tłuczka posłanego w jej kierunku i leci dalej. Nic nie stoi jej na
przeszkodzie, może śmiało rzucać. I trafia! Gryffindor prowadzi dwudziestoma
punktami! Oj dom węża nie jest zbyt zadowolony z tego wyniku – powiedział
szczerząc się z zadowolenia.
Kolejna fala radości przepełniła
widzów, a Ted posłał buziaka swojej dziewczynie.
Kafel większość czasu był w
posiadaniu Gryfonów, dzięki czemu zdobyli ogromne prowadzenie. Fredowi udało
się skierować tłuczek w stronę Terence’a***, przez co wylądował na ziemi, ale
bardzo szybko się pozbierał. Mało brakowało, a Mike dostałby w głowę, ale
szybko zareagował i ucierpiała jedynie jego bujna czupryna.
- Trzysta dziesięć do stu
czterdziestu, ogromne prowadzenie! Tym razem kafla przejęli Ślizgoni. Ale co
to? Tuż przy czubku miotły Malfoya. Tak, to znicz się w końcu ukazał. Scorpius
od razu ruszył za nim w pościg. Utrzymują odległość pięciu stóp, wydaję się
jakby znicz ciągnął Malfoya na niewidzialnej lince, której długość się nie
zmienia. James ruszył już z drugiego końca, ale wydaję się, że jest za daleko,
aby ich dogonić. Ślizgon nurkuje i z
ogromną prędkością zbliża się do ziemi, zaraz się rozbije! W ostatniej chwili
zatacza półkole i już mknie ku górze. Ale zaraz, gdzie jest znicz? Czy to
możliwe? Scorpius Malfoy złapał znicz!
Widzowie w zielonych barwach
zaczęli głośno krzyczeć i się cieszyć. Emma była zadowolona z przyjaciela, że
już w pierwszym meczu udało mu się osiągnąć sukces
- Nieprawdopodobne wydarzenie! –
kontynuował Finch-Fletchley. – Mimo złapania znicza przez Ślizgonów to
Gryffindor zwycięża mecz wynikiem trzysta trzydzieści do trzystu dwudziestu.
Tak mało zabrakło im do wygranej, ale to lew kolejny raz pokonał węża.
Role się odwróciły i to kibice
szkarłatnych zawodników wiwatowali, a reszta wyrażała swoje niezadowolenie. Flint
podleciał do trybun zajmowanych przez nauczycieli, a za chwilę dołączyła do
niego reszta drużyny.
- To oszustwo! My powinniśmy
wygrać! – krzyczał w stronę Puchona i dyrektorki.
- Nie moja wina, że punkty się
tak przedstawiły – tłumaczył Ernie, przestraszony agresją Jonathana.
- Malfoy złapał znicz, my
jesteśmy zwycięzcami!
- Flint uspokój się – głos
zabrała dyrektorka, podnosząc się z siedzenia. – Dobrze znasz reguły i wiesz,
że zwycięża ta drużyna, która uzyskała więcej punktów, a nie zawsze jest to ta,
która złapała znicz. I proszę Cię abyś się opanował, bo inaczej Slytherin
utraci cenne punkty.
Nauczyciele zaczęli wstawać i
opuszczać widownie, a Jonathan zwrócił się do swojej dziewczyny.
- To wszystko twoja wina! Jesteś
beznadziejna, nawet nie potrafisz przekonać swojego kuzyna, aby z nami grał!
- Nie mów tak do mojej siostry!
– wtrąciła Victoire, która przyglądała się wszystkiemu z boku.
- Odczep się, sama potrafię
sobie poradzić – odrzekła wściekła Dominique i odleciała.
- Holibka, co tam się dzieje?
Trójka pierwszorocznych
odwróciła się, przestraszona donośnym głosem.
- O witaj Hagridzie. –
Uśmiechnęła się Rose.
- Cześć malutka, jak tam rodzice?
- Bardzo dobrze, mama dostała
niedawno awans.
- Hermiona zawsze była świetną czarownicą. Ale na świętego Merlina,
co ten Flint znowu wyprawia? – zapytał zerkając przez swoją lornetkę w stronę
postaci na miotłach.
- Chyba nie podoba mu się wynik
– wtrącił Marcel.
- Taki sam jak ojczulek… Już tyle kłopotów nam przysporzyli, że się w
głowie nie mieści, nawet Malfoy w tym roku zachowuje się wyjątkowo grzecznie.
- A czy to dziwne? – zapytała
Rose, spoglądając niepewnie na dwójkę przyjaciół z tyłu.
- Wiesz z jednej strony to
bardzo dobrze, ale z drugiej można by pomyśleć, że coś knuje.
Pierwszoklasiści wymienili
zdziwione spojrzenia, jednak Hagrid nic nie zauważył, bo dalej wpatrywał się w
niebo.
- No to tego… na mnie już pora –
oznajmił, gdy wszyscy zaczęli się rozlatywać w swoich kierunkach. – Może
wpadniecie kiedyś do starego Hagrida na kubek herbaty i coś do przekąszenia. –
Puścił oczko do rudowłosej.
- Z wielką chęcią. –Odpowiedziała
z uśmiechem młoda Weasley- O Hagridzie! – krzyknęła gdy ten zaczął odchodzić. –
Zapomniałabym… to jest Emma i Marcel, moi przyjaciele. – Po wypowiedzeniu słów
odwróciła się do rówieśników. – A to jest Hagrid, gajowy Hogwartu.
- Cześć maluchy. – Broda ułożyła
się mu w szeroki uśmiech.
- Witaj Hagridzie – rzekł
Marcel, udając lekko skłon.
- Hej – powiedziała słabo Emma i
uśmiechnęła się.
***
Nastał 31 października, Wielka
Sala została przyozdobiona ogromnymi, latającymi dyniami, w których wycięto
dziury i zaczarowano, aby ich „twarze” się śmiały. Setki świec latało z tymi
ozdobami, a puchary na picie pozamieniały się w trupie czaszki. Wielkie pięć
stołów zostało już zasłanych naczyniami i trochę osób zaczęło już się schodzić
na wieczorną ucztę.
Była to najlepsza noc w roku dla
duchów. Niektórzy zbierali się wcześniej na narady i wymyślali w jaki sposób
będą straszyć uczniów, a inni na własną rękę obmyślali swoje plany. Zawsze
jednak najwięcej strachu napędzał Irytek. Idąc korytarzem można było spotkać
wielu płaczących pierwszorocznych i duże grupki drugo i trzecioklasistów,
którzy po doświadczeniach z ubiegłych lat, boją się chodzić samemu po
korytarzach.
- Gdzie on jest? – zapytała
zniecierpliwiona Rose.
- Nie mam pojęcia, powinien już
dawno tu być – odpowiedziała Emma, rozglądając się na boki.
Thorn, Archibald i Weasley stali
przy bibliotece i czekali, aż Scorpius do nich dołączy. Już dawno umówili się w
tym miejscu, aby razem iść do Wielkiej Sali.
- Nie chcę spóźnić się na naszą
pierwszą ucztę z okazji Nocy Duchów – marudziła rudowłosa.
- Scorpius miał wieczorem
trening, pewnie Flint za ostatnią porażkę przytrzymał ich dłużej – wtrącił
Marcel, siedzący na podłodze pod ścianą. – A tak korzystając z okazji, że nie
ma go z nami, to nie uważacie, że Hagrid zachował się dziwnie, gdy przyszliśmy
z nim do niego.
- Też to zauważyłeś? – Emma
wytrzeszczyła oczy na przyjaciela. – Zupełnie jakby go tam nie chciał.
- Ciekawe dlaczego…
- A pamiętacie co powiedział na
meczu? – wtrąciła Rose. – Że Malfoy w tym roku zachowuje się wyjątkowo
grzecznie. Jak myślicie, co miał na myśli?
- Może jego przodkowie robili tu
niezłe rozróby. – Zamyślił się, wyobrażając sobie Scorpius’a podpalającego
drzwi od jakiejś Sali.
W tym momencie Rose przypomniała
sobie słowa ojca z pierwszego września. Uznała, że skoro jej rodzice
przyjaźnili się z Hagridem, a on nie lubi Malfoy’ów i ojciec kazał jej być
lepszą od Scorpius’a, to prawdopodobnie ich rodzice za czasów szkolnych musieli
być wrogami. Pomyślała, że będzie musiała o to zapytać, gdy będzie w domu, bo
właśnie zbliżał się do nich ów ślizgon.
- No na reszcie – powiedział
Marcel podnosząc się z podłogi.
- Gdzieś ty był? – naskoczyła na
niego Rose.
- Przepraszam, ale najpierw
Jonathan nas tak wymęczył, a później musiałem jeszcze wziąć prysznic i gdy
szedłem to jeszcze te duchy…
- Dobra nie musisz się
tłumaczyć. Chodźcie, bo już się pewnie zaczęło. – Rose skierowała się w stronę
ruchomych schodów, a reszta ruszyła za nią.
- Patrzcie, to dyrektorka i
Profesor Green. – Wskazała Emma, wyglądając przez jedno z okien na piątym piętrze.
– Ciekawe po co idą w kierunku Zakazanego Lasu.
- Nie wiem, ale to dobry znak –
powiedziała Rose nie zatrzymując się ani na chwilę. -Skoro Profesor McGonagall
jest tam, to nie ma jej w Wielkiej Sali, więc uczta jeszcze się nie rozpoczęła.
Chodźcie szybko.
Emma jeszcze raz spojrzała przez
okno, lecz dwie postacie właśnie znikały w gąszczu drzew. Odwróciła się i
pobiegła za swoimi przyjaciółmi.
Po pięciu minutach dochodziły
już do nich głosy z Wielkiej Sali, byli bardzo blisko, wystarczyło zejść po ostatnich schodach.
Nagle usłyszeli jakiś odgłos,
jakby coś metalowego spadło na podłogę i w ułamku jednej sekundy zaczął
spowijać ich szary dym. Czuli jakby coś ich popychało ku sobie, aż w końcu we
czwórkę stali bardzo blisko siebie. Po chwili zasłona dymna zaczęła się
przerzedzać, a oni ujrzeli kontury trzech postaci. Z początku nie mieli pojęcia
kto to jest, lecz po chwili dym całkowicie zniknął, a oni ujrzeli osoby, jakby
na wzór zombie. Dziewczyny instynktownie sięgnęły po swoje różdżki, lecz nie
było ich na swoim miejscu, ani nigdzie indziej. Chłopacy, widząc co robią ich
towarzyszki również chcieli odnaleźć swoje magiczne przedmioty, lecz im się to
nie udało. W tym momencie zjawy ukazały swoje dłonie, w których trzymały ich
własności.
- I co teraz? - zapytał Marcel lekko drżącym głosem.
- Nie wiem – wyszeptała Rose,
rozglądając się za ratunkiem.
Cała czwórka stała wystraszona,
a ich napastnicy coraz bardziej się do nich zbliżali. Gdy dzieliły ich od
siebie zaledwie cztery stopy, nagle zaczęli się śmiać., trzymali się za brzuchy
i śmiali tak głośno, że aż niosło się echo. Pierwszoklasiści wymienili
zdziwione spojrzenia, nie wiedząc co mają zrobić. Trzy postacie wyprostowały
się i zaczęły zdejmować z twarzy maski.
- James! Fred! Louis! Co wy
sobie wyobrażacie?! – krzyczała Rose.
- Żebyście widzieli swoje miny.
Znowu wybuchli fają śmiechu. Tym
razem Marcel się do nich przyłączył.
- Niezły żart – pochwalił ich.
- Oddajcie nam różdżki –
powiedziała stanowczo rudowłosa.
Wciąż się śmiali, podając im ich
magiczne przedmioty.
- Co wy tu robicie? Już dawno
powinniście być w Sali – zwróciła im uwagę Profesor McGonagall, która pojawiła
się na korytarzu.
- Właśnie tam zmierzamy Pani
dyrektor – odpowiedział James z lekki uśmieszkiem.
- A więc zapraszam – wpuściła
ich przed siebie.
Cała siódemka ruszyła ku
ogromnym wrotom, a Minerva weszła za nimi. Pierwszoklasiści myśleli, że chociaż
w ten wieczór będą mogli usiąść razem przy stole, jednak się przeliczyli.
Zobaczyli, że przy każdym z czterech stołów zasiadają inni domownicy, więc i
oni się rozdzielili, choć było widać po ich minach, że nie są z tego
zadowoleni.
- Kochani uczniowie – zabrała
głos dyrektorka – jak co roku obchodzimy dzisiaj Noc Duchów, pewnie napędziły
one już wam niezłego stracha, ale możemy im na to pozwolić w tę noc. Skoro jest
to uroczystość, to oczywiście musimy coś przekąsić, a więc smacznego. –
McGonagall pstryknęła palcami, a stoły pokryły się przeróżnymi smakołykami.
Był tak ogromny wybór, że każdy
z pewnością mógł znaleźć coś dla siebie. Wszyscy jedli, aż do chwili, gdy
poczuli, że zaraz pęknął im brzuchy. Ciągłe rozmowy nie ustawały ani na moment,
a niektórzy z nauczycieli zrobili się czerwoni na twarzy i bardzo odważni.
Fred, James i Lauis od czasu do czasu puszczali fajerwerki, bomby dymne lub
śmierdzące ropuchy, które Fred, jeszcze w wakacje, podwędził ojcu ze sklepu. Około dwudziestej
czwartej wszyscy wrócili do swoich łóżek.
*Ernie Finch-Fletchley – Puchon, jest na szóstym roku nauki w
Hogwarcie, komentator meczy quiditcha w Hogwarcie.
**Srebrna Strzała – najszybsza miotła, wynaleziona w 2016r., do tej
pory nie stworzono jeszcze żadnej nowej.
***Terence Pucey – Ślizgon, jest na czwartym roku nauki w Hogwarcie,
gra na pozycji Ścigającego.
Świetny post :) Uwielbiam twojego bloga :3 Życzę weny :*
OdpowiedzUsuńNo więc tak. Może zacznę od tego, że nie jestem pewna, czy komentarz, pod poprzednim rozdziałem się opublikował, bo coś się zacięło, więc napiszę tutaj to samo.
OdpowiedzUsuńIntryguję mnie zachowanie Dominique.
Szkoda, że Al nie wstąpił do drożyny, bo skoro ma talent, to dlaczego miałby go zmarnować.
I Rosie przypomina Mionę, za co masz u mnie plusa.
A co do tego rozdziału...
Mecz mnie zadowolił, bo napisałaś to tak jak ja bym to napisała. Scor złapał znicza, wygrali Gryfoni.
Co to tego żartu, przypomina - przynajmniej mi - Huncwotów.
No okej, czekam na kolejny. Bay :D
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńMecz bardzo mi się podobał, bo jak to mówią i wilk syty i owca cała ;D
Gryfoni wygrali Scorpius złapał znicza - wszystko jak najbardziej okay :)
Szkoda że Dominique jest tak chłodna w stosunku do swojej rodziny, a szczególnie siostry.
Niecierpliwie czekam na następną notkę.
Pozdrawiam,
SWK <3
Genialny rozdział! ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńWow! Scorpius lepszy od Jamesa? ;) Troszkę mnie to zaskoczyło :)
Ej, ta Dominique mnie wkurza... Dlaczego jest tak oziębła w stosunku do swojej rodziny, a w szczególności dla swojej siostry? Mam nadzieję, że Albus w końcu się z kimś zaprzyjaźni i nie będzie ciągle tylko siedział przy tych książkach - żal mi go :( Bo nawet Rose nie spędza tyle czasu na książkach! To dziwne o.O
Serdeczne pozdrowionka od Alokina <3
Wynik meczu bardzo mnie zadowolił. Szkoda tylko, że Jim taki 'zamulony' bo znicza nie złapał, ale co tam :D Znalazłam parę powtórzeń i jeden błąd ortograficzny - info dla Twojej bety xD A Fred, James i Louis do złudzenia przypominają Huncwotów :) Dobrze wiem, bo siedzę w tym od kilku miesięcy. Ale to nawet fajnie, że tacy podobni są. Szkoda tylko, że nie napisałaś fragmentu opisującego emocje Harry'ego w związku z rocznicą śmierci Lily i Jamesa. Ale może jest taki opis w następnym rozdziale, nwm - jeszcze nie przeczytałam c:
OdpowiedzUsuńWeny
Lily
PS Komentuję dopiero teraz, ponieważ wyjechałam na kolonię, a tam nie było internetu.